Wróciliśmy bez Yuki. Najbardziej trafne jest określenie, że Yuki sama zadecydowała o swym losie... Zajechaliśmy, wyciągnęliśmy przerażoną Yuki z transportera i po chwili Pan poprosił, żeby mu ją dać. Po minucie u niego kicia się rozluźniła, a po 5 minutach mruczała przytulona do niego

Nawet nie próbowała uciekać, tylko przymknęła oczy i mruczała

Panienka była u nas przez ponad dwa miesiące i nigdy nie widziałam jej przy nas tak rozluźnionej jak po kilku minutach na rękach u Pana. Nigdy się do nas tak nie przytulała. Nigdy nie próbowała się bronić przed opuszczeniem rąk, a od Pana nie chciała odejść... Cóż innego mogliśmy zrobić? Nie jest to może idealny dom (nie chcę wchodzić w szczegóły, ale uwierzcie mi, że byle gdzie kota bym nie oddała

), ale widać, że Yuki będzie tam lepiej niż u nas...

Yuki dostanie na imię Zuzia i będzie miała kolegę Dyzia - 6-miesięcznego przytulaśnego kocurka. Umówiliśmy się na kontakt za kilka dni, Pan obiecał, że gdyby się nie ułożyło to odda Yuki nam. Pan chciał być weterynarzem. Życie na to nie pozwoliło, jednak widać, że ma rękę do zwierząt. Mam nadzieję, że dobrze zrobiliśmy i Yuki będzie tam szczęśliwa.
Co do wypuszczania kotów na spacery - gdybym mieszkała w takim miejscu jak Pan też bardzo poważnie rozważałabym wypuszczanie kotów. Miejsce przepiękne, bezpieczna, spokojna okolica, bardzo daleko od szosy, droga dojazdowa tak podziurawiona, że wszyscy jeżdżą wolno

Wokół pola i lasy i tylko kilka domów. Wszyscy się znają, i znają też swoje zwierzęta. Pan mieszka trochę jak Shrek - wszędzie ma daleko
Mam nadzieję, że to była dobra decyzja
