W nocy rozpoczął się cyrk

Osiem razy odpędzałam wiedźmę,
Dartunia osiem razy odchodziła,
przestawała oddychać,
oczka zapadnięte,
stygła,
odmawiała współpracy.
Wtedy mocno przytulałam,
dmuchałam w nosek,
rozcierałam,
oklepywałam całe ciałko,
tłumaczyłam, że jeszcze jej los nie wypełnił się,
robiłam kolejną ciepłą kroplówkę
i niteczka życia do niej wracała
Rano wsłuchując się w jej cichy, chrapliwy, powolny oddech przysnęłam
Kociczka była w kontenerze obłożona butelkami z ciepłą wodą, kontener stał tuż przy mojej twarzy
Obudziłam się po jakiejś godzinie, obudził mnie niepokój
nie miałam siły otworzyć oczu, ale od razu sięgnęłam ręką do kontenera i poczułam coś twardego
sztywniejące ciało?
i cisza, nieruchomość
Pomyślałam, że nienawidzę jeździć z martwymi kotami do lecznicy, że to niesprawiedliwe i takie tam
Nie wiem ile czasu trzeźwiałam, ale w końcu otworzyłam oczy, aby ciałko okryć.
I wtedy zobaczyłam, że Dartunia obróciła sie tyłeczkiem w moją stronę, a moja ręka leżała na kościach biodrowych
dlatego było twardo, ona strasznie schudła.
I gdy tak trzymałam głowę w kontenerze usłyszałam delikatny szumek. Oddychała.
Znowu się poryczałam.
Od razu pod kran wykapać tyłokocie, kroplówka, dufalite, torecan.
Żyje, co jest cudem, bo w jej stanie, nie powinna.