Jesteśmy już w domu.
Junior wymknął się drzwiami, pod nogami mojej znajomej. Ona nie do końca zarejestrowała fakt, że Junior zwiał, nie była pewna. Pewna była pusta wycieraczka i muskanie futrem (w okolicach kostek) przy próbie wejścia do domu. Nie była pewna, więc walnęła siaty i zadzwoniła do mnie.
Jakimś ostatnim przebłyskiem zdrowego rozsądku, przed totalną paniką, kazałam jej zejść na dól i pilnować drzwi wejściowych do klatki. Jak przyjechałam, pilnowała drzwi i po malutku, stwierdziłyśmy, że nikt nie wchodził po niej.
Ufff, czyli Junior jest gdzieś w pobliżu na klatce.
Ona dalej warowała przy drzwiach, ja jak opętana dzwoniłam do pozostałych mieszkań.
Juniora nigdzie na klatce nie było, nikt go nie widział, nikt nic nie wie i takie tam...
Wezwałam taksówkę i pojechałam po Edę, Junior ją zna, Eda go przywoła. Jesteśmy w połowie drogi, znajoma dzwoni i się pyta, jak ja chcę Edę skłonić do miauku (ja nawet byłam skłonna ciągnąć Edę za ogon

). No to w polowie drogi wracamy po Czesię, bo jak Czesia zacznie miauczeć, to Eda zacznie takimi charakterystycznymi, niskimi pomiaukiwaniami nawoływać, w kolejnej połowie drogi wracamy po szelki dla Edy...
Docieramy na miejsce. Okazuje się, że sąsiadka z 3-go była w piwnicy mniej więcej w tym czasie...
Idziemy, Edę wywalam z transportera, Czesia się drze, Eda (przymocowana szelkami i smyczą do drzwi piwnicy) pomrukuje i nawołuje i krąży... Po kilkunastu/dziesięciu min pojawia się Junior...
Mój synuś, przerażony, w pajęczynach, pomiaukujący. Jest!!!!!
Junioś jak przyjechaliśmy, to najadł się za wszystkie czasy, zesikał się już w transporterze, qoopala ustawił w kuwecie.
Teraz mam cień na 4 łapkach, łażacy za mną, gdziekolwiek się nie udam!!!!!!!!!!!!!!!!!!