Więc...właśnie wróciłem od kotów. Była też Justyna. Uspokoiła mnie troche, oceniając warunki w których przyszło im się biedzić za nienajgorsze. Sytuacja nie jest krytyczna. Rzeczywiście, widać że o koty dbają ludzie, którzy przynoszą jedzenie, a dziś jakaś kobieta podała któremuś z maleństw lek na oczy (szczegółów nie znam, bo powiedział nam to właściciel posesji, na której koczują zwierzaki). Koty mają wstawiony przez jakieś dwie panie mały styropianowy domek. Jest woda, jest jedzenie. Było jakieś mięso zostawione przez, znowu, "jakąś panią", Justyna przyniosła susz, a ja zostawiłem jeszcze panu z posesji dwie puszki na rano. W misce było żarcie, a koty go nie jadły, ergo są najedzone. Zauważyliśmy też jakiegoś obcego kota, który dorwał się do michy. Wyglądają, wg. mnie, zupełnie dobrze, poza tymi oczami. Koty nie są dzikie! Kotka zupełnie nie bała się mojej obecności, moich ruchów, dotknąłem ją palcem przez płot. Małe oczywiście płochliwe, ale jest dobrze. Jeden nawet, śliczny tricolor czy jak to tam się nazywa:p, dał się skusić przeze mnie za pomocą kijka do zabawy, spokojnie da się go załapać na ręce. Więc - koty są super. Myślę, że nie byłoby dużo "roboty" przy nich na tymczasie, w przygotowaniu na adopcję.
Chyba, żeby cokolwiek zrobić z kocicą, trzeba zapewnić jakiś schron maluchom. Więc najpierw dt dla kociąt, jak najszybciej, żeby zdążyć ze sterylką starej. Justyna przekazała mi informację, że kocica mogłaby zostać "przyjęta" na sterylkę przez Fundację. Koszty sterylki są do na pewno "do załatwienia". Każdy pomoże, jak i ile może. Mam nadzieję

Czy ja się tu nie wymandrzam? Przecież wiecie, co robić. Po prostu dotknęło mnie to (dobra, wiem że nie jest tak źle...).