
Madras został znaleziony gdzieś tam, nawet nie wiem gdzie.Trafił do beznadziejnego DT, ale poprosiłam wetkę,aby go przygarnęła.I dobrze się stało.Jestem już o niego spokojna.To kotek, który nie ma jeszcze czterech miesięcy (wciąż ma mleczne ząbki),ale jest wyjątkowo duży, jak na swój wiek.To misio i nie znajduję lepszego określenia.Puchaty, miękki jak pluszowa zabawka i taki właśnie jest.Zwykle rudaski mają dość szorstkie futerko (moje byłe tymczasy tak miały), Madras ma jednak pluszowe.Wyczesałam go dzisiaj (mruczał przy tym!) i od razu chłopak wyprzystojniał.A była to jeszcze wczoraj kupka nieszczęścia.Z przyjemnością patrzyłam jak wetka go waży( 1850), zagląda do pyszczka,czyści uszy (świerzb okrutny!), zapuszcza oridermyl, pryska czymś na pchły ( bo było ich, oj było), obcina pazurki (znów mruczenie) i wreszcie daje pastę na odrobaczenie.Osłuchać się nie dało, bo bez przerwy mruczał.Jest jednak coś, z czym nie da się już nic zrobić.Lewe oczko jest trwale uszkodzone, musiał się czymś zakłuć, zadrapać, nie wiadomo.Oczko będzie już zamglone, mniejsze i nie będzie na nie widział.Nie boli go, to najważniejsze, na drugie widzi.
Madras jest kotkiem przepięknym, o przecudownym charakterze.Kocha każdego, kto tylko zechce go wziąć na ręce.Nie siedzi już w klatce, czego nie znosi, biega po pomieszczeniu dla kotów razem z Manią. Dobrze,że są we dwójkę, nie nudzą się.Jedzą ładnie, kuwetkują, trochę rozrabiają, ale już coraz mniej.Przyzwyczaiły się,że są nie wychodzące.Siłą się powstrzymuję,żeby ich nie zabrać do domu,ale nie mam już gdzie.Są przecudowne.














