Kończyły się Fakty, a o godz. 19,30 miałam iść z Meo na lewatywę. Meo wszedł do kuwety i zrobił co potrzeba. Ufff...
Ale Lizak zrobił mi bieg do weta na sygnale: nagle Młoda zaczęła krzyczeć, że Lizakowi coś się dzieje, wybiegam patrzę, a on jakby krztusi się, cały zaśliniony. Marcelina krzyczy, że zjadł patyczek; pytam jaki patyczek???!!! NIEBIESKI - padła odpowiedź

. Wepchnęłam krztuszącego się Lizaka do transportera, biegiem do weta, w biegu dowiedziałam się, że zjadł patyczek, w którym jest taki płyn fluorescencyjny (kupiłam to w OBI, patyczek po zgięciu zaczynał świecić w ciemności). W drzwiach Młoda krzyknęła, że wypił ten płyn, co świeci. Lizio dostał całe mnóstwo wody utlenionej do wypicia, na końcu już naprawdę syczał, we trzy nie mogłyśmy go opanować. Młoda przybiegła do weta i powiedziała, że tylko próbował wypić (i trochę wypił) ten płyn ("ch" go wie, co to w ogóle jest), patyczka nie zjadł....
Na razie pawia nie było, Lizak sobie chodzi, jak gdyby nigdy nic...
