ossett pisze:A tak przy okazji to zapytam: czy Ty Neigh byłaś kiedyś w jakimś schronisku?
To może ja odpowiem za Neigh, bo już nie wyrabiam i mnie zaraz krew zaleje.... Nie tylko "była" w jakimś schronisku i to niejednym, ale też wyciągała stamtąd różne psy i koty. Jedna z dwóch suń w jej domu jest ze schronu, kolejnym psom, które tam poznała znajdowała dobre domy. Uczestniczyla też bardzo aktywnie w wyciąganiu psów z mordowni w Krzyczkach. Na własnych rękach wynosiła śmierdzące, zagłodzone i przerażone psy. Jednego z nich miała przewieźć do hoteliku. Jeden rzut oka na psa i wiedziała, że on tam nie przeżyje. Ruszyła do weta, tam powiedzieli jej, że kilkanaście godzin i byłoby po psie. Tygrys nigdy nie dotarł do hotelu, Został z Neigh do końca. Miał padaczkę pourazową, ataki po kilkanaście razy dziennie, a był wielkim psiakiem i bardzo trudno było go podnieść. Odszedł 31 grudnia 2009:-(
Neigh zbiera każdą kupkę nieszczęścia, którą spotka. Oddaje się tej pomocy bezgranicznie i chyba naturalne jest, że chce dowiedzieć się jak najwięcej o spieprzonej operacji swojego podopiecznego, prawda?
Dziwne tu panują zwyczaje.... czy oddanie kota jest równoznaczne z pozbyciem się kłopotu? Bo tak to wygląda z boku. Neigh prosi o pomoc w ustaleniu co z kotem się działo. Czy to tak wiele? Łatwiej jest to zrobić będąc na miejscu, niż tu z Warszawy. Chyba, że nie chcesz sobie psuć dobrych układów z lekarzami, którzy jak widac spartaczyli robotę i ostatnie, czego można oczekiwać to uniżenie i grzeczność w rozmowie telefonicznej. Proponuję, żebyś sama zatelefonowała i uniżenie dowiedziała się co działo się z kotem, bo na uniżoność Neigh nie licz w tej sytuacji.
Aga, wybacz, już nie wytrzymałam... Poczytałam i nerwy mi puściły:-(Zbyt dobrze znam Twój stosunek do zwierzaków, żeby pozwolić na obrażanie Cię tutaj.