

Ale cieszę się, że się wszystko udało, bo początkowo myślałam, że w ogóle do tej lecznicy nie dojedziemy. W domu była bardzo agresywna więc rano musiałam wypuścić ją na dwór żeby założyć szelki, niestety na dworze też się nie udało... Więc zapakowąłam ją do samochodu. Założyłam szelki ale okazało się, że jest za ciasno i nie może sie ruszać, więc Chiroptera znów się wkurzyła i wpadła w panike. Jakoś jej te szelki zdjęłam żeby poluzowac i założyć jeszcze raz, było mało czasu więc już ruszyliśmy. Chiroptera była przerazona, zaczęła rozpaczliwie miauczeć, więc za chwilę się zatrzymaliśmy żeby ją uspokoić i spróbować ubrać szelki. Jakoś się udało i resztę drogi spędziła pod siedzieniem, bardzo smutno miaucząc.
Ostatecznie dotarliśmy do lecznicy z 10 minutowym spóźnieniem, Chirka od razu dostała zastrzyk, po czym jeszcze chwilę siedziełam z nią w poczekalni. W tym czasie jej urodą zachwycała się pewna pani, która widać była wielką miłośniczką kotów

Personel tej lecznicy też bardzo w porządku. Sympatyczni, wszystko ładnie tłumaczyli i ogólnie ok

W ogóle strasznie się stresowałam, jak Chirka już zasnęła ( a miała otwarte oczy) to myślałam, że zdechła albo coś jest nie tak

Później przypadkiem zobaczyłam ja już na stole operacyjnym, jak leżała bezwładnie z wygolonym brzuszkiem


Ale jednak było ok

Po wszystkim pani doktor przyprowadziła ja w wózku, który wyglądał jak inkubator

W drodze powrotniej było już ok, tylko co jakiś czas troszkę warczała, a w domu to wiadomo, tak jak napisałam

Szczęście, że w ogóle dojechaliśmy bo ten samochód w każdej chwili mógł się rozpaść

Jakby dopadła nas jakaś kontrola drogowa to by była masakra

Chi przed chwilą zwymiotowała, wet coś tam mówil o odruchu wymiotnym, więc to chyba nic złego?
Ech sporo dziś wrażeń


OKI no zapawne masz racje, że to bardzej dobry objaw. Faktycznie lepiej tak niż miałaby być nieprzytomna. Przynajmniej wiem, że zyje
