» Pt paź 01, 2010 6:50
Re: PANLEUKOPENIA - jeśli ją zlekceważysz Twój kot umrze
Witam,
Przez zeszłe dwa tygodnie miałem bardzo złe doświadczenia z panleukopenią. Miałem kotkę, która urodziła trzy maluchy. Jeden z nich zmarł bez znanej przyczyny - poszedł do kuwety i już z niej nie wyszedł. Dwójka zaś była w świetnym stanie. Jako iż kociaki mieszkały w mojej firmie, jednego postanowiłem zabrać do siebie do domu. Dwa tygodnie temu mały kociak który pozostał w firmie doznał niestety wypadku... Spadł ze schodów i lecąc jakieś 7 metrów w dół zatrzymał się na stalowej belce. Stracił czucie w tylnich łapach i ogonie. Pojechałem natychmiast do weterynarza, który stwierdził po zrobieniu rentgena, że kręgosłupa nie ma naderwanego, tylko mógł sobie uszkodzić w jakiś sposób rdzeń kręgowy. Oczywiście dodał że jak mu nie przejdzie do jutra to niestety trzeba go uspać. Jako że nie miałem serca usypiać 3 miesięcznego kotka, to pojechałem do kolejnego weterynarza. Stwierdził że szanse ma, ale to strasznie długo potrwa.. jako że na kotach nigdy nie oszczędzałem, chciałem malca z tego wyciągnąć. Jeździłem z nim przez tydzień dzień w dzień i to go chyba zgubiło. Malec był pełen sił (nawet sobie nie zdawał sprawy że nie porusza tylnimi łapami), bawił się itd. Po tygodniu kuracji kot zwyczajnie przestał jeść. Powiedziałem weterynarzowi o objawach, lecz ten stwierdził że to pewnie przez nadmiar leków. Po 3 dniach od zaprzestania jedzenia pojawiła się ostra biegunka. Weterynarz zbadał mu poziom leukocytów i wyszło że ma ich zaledwie 5.3 (jakiejś tam jednostki - nie pamiętam). Norma jest niby 5.5 więc mógł być to błąd pomiarowy. Pozostawiłem go na kroplówce i jak go odebrałem wieczorem... było dosłownie widać że się "kończy". Po prostu zgasł. Był cały zimny i wogóle się nie ruszał. Po powrocie do firmy, zostawiłem go przy jego legowisku przy grzejniku... padł po 3 godzinach od powrotu. Po paru dniach przyszła kolej na jego matkę. Kotka cały czas o małego dbała, pucowała go i z nim siedziała. Do tej pory nie miałem pojęcia co to panleukopenia. Nawet po zgonie malca, wet stwierdził że to coś wirusowego. Kotka wpierw przestała jeść, zaczęła się trząść z zimna. Następnego dnia zaczęły się wymioty i biegunka. Od razu do weta, badania krwi - leukocytów na poziomie 2.3 i stwierdzenie panleukopenii. Przez 5 dni jeździłem z nią do weterynarza i od rana do wieczora była pod kroplówką. Ostatniego dnia, tzn w tą środę była jakaś dziwna. Miała fakt faktem biegunke, ale zaczęła chować się. Próbowała znaleźć sobie jakieś ukrycie. Poszedłem do kotki jeszcze wieczorem, zobaczyć jak się czuje. Do tej pory jak była gorąca (miała wysoką gorączkę) stała się zimna jak lód (podobnie jak malec). Opatuliłem ją, dałem ją koło grzejnika i zostawiłem ją w spokoju. Kotka niestety nocy nie przeżyła. Teraz prawdopodobnie czeka kolej na koty u mnie w domu... Małą zaszczepiłem chociaż wet się zapierał rękami i nogami, że jak ona jest zarażona to ją tylko dobije. Inny zaś twierdził że jak objawów nie ma to jak najprędzej należy ją zaszczepić - to zwiększy jej szanse. Zaryzykowałem, dzisiaj mija tydzień od szczepienia i objawów nie ma (mam nadzieje że nie będzie). Firmę całą potraktowałem UV-C aby ubić to dziadostwo i liczę jedynie na to, że nie przyniosłem tego do domu... O surowicy na ten cały koci tyfus żaden wet nie wspominał. Tylko kroplówki i antybiotyk - nic więcej.
O szczepieniach nie wiedziałem. Pytałem kiedyś weta to stwierdził że na wściekliznę nie ma po co szczepić domowe koty... O innych chorobach nie wspomniał.
popisałem sobie i jakoś mi lepiej.
pozdrawiam