Dziś o mało co nie zeszłam na zawał

Po przyjściu do domu byłam trochę zabiegana, bo miałam do załatwienia jeszcze jakieś sprawy, więc robiłam kilka rzeczy jednocześnie - karmiłam zwierzynę, telefonowałam, przygotowywałam karmę "na jutro". W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że w domu panuje jakaś dziwna cisza - i dotarła do mnie przerażająca informacja - nie ma Kleosi

Rzuciliśmy się na poszukiwania, przekopaliśmy szafy, zakamarki, sprawdziliśmy lodówkę i zamrażarkę, a nawet pralkę ... a im bardziej zaglądaliśmy w zakamarki, tym bardziej Kleosi nie było

Nie mogła wyjść - okna pozamykane, drzwi zamknięte. M się zarzekał, że nie ma szans, żeby wyszła, ale poszedł sprawdzić w ogródku - też nie ma kocicy .... Ale wypuszczał Baltka, ja wpuszczałam Ozziego, więc stwierdziłam, że udam się na bardziej dokładne poszukiwania z latarką, bo pomyślałam sobie, że jak nic prysnęła, wystraszyła się i siedzi gdzieś za donicami w stuporze

I rzeczywiście siedziała - ale wcale nie w stuporze, tylko całkiem spokojnie, pod ogrodową lampą

Dała się bez problemu zabrać do domu. Po powrocie myła się jak oszalała .... A ja bezsilnie osunęłam się na krzesło ... Była na zewnątrz ponad pół godziny.
Myślę sobie, że zołza dokładnie to sobie zaplanowała. Powinniśmy być bardziej czujni - bo od jakiegoś czasu strasznie ją interesowały drzwi wejściowe i się koło nich kręciła. Wyglądała przez okna. Uśpiło nas to, że uważaliśmy, że jest delikatna i niepewna i że się nie odważy na takie akcje. A ona musiała sobie siedzieć gdzieś w okolicach drzwi i w dogodnym momencie się wymknęła, korzystając z tego, że jest ciemno, a ona prawie całkiem czarna
Obawiam się, że teraz będzie się coraz bardziej domagała wychodzenia na zewnątrz ...