
Zawału dostanę kiedyś przez te koty!
Przeniosłam małe do tej czarnej 4-miesięcznej. Kotka zachowuje się dalej agresywnie, więc nie ma sensu, żeby z nimi siedziała. Jak przyszłam do domu, to wszystkie siedziały w kuwecie..

Ale to nie wszystko. Otworzyłam okno w dachu, żeby wywietrzyć pokój i wyszłam. Wracam. Kota nie ma. Zaglądam pod łóżko, do szafy... Wyszłam, wołam. Wracam jeszcze raz i sprawdzam, chociaż wiem, że nie ma żadnych zakamarków...
Tak, tak! Wyszła przez okno w dachu! Znalazłam ślady pazurów pod oknem.
Włos mi się zjeżył... Niekastrowana kotka na wsi! I to jaka! Już widziałam te stada syjamów biegających po stodołach..

Szelki w rękę, latarka i lecę na dwór. Dach wysoko, więc najpierw obejrzałam czy aby nie leży na dole. Ale nie. Zauważyłam ją za ogrodzeniem. Zawołałam, podeszła. Założyłam szelki. Ale zaczęła się szarpać i uciekła.
Poleciała do sąsiada. Poleciałam do domu po transporter, bo tak to ja nic nie zrobię! Weszłam na teren sąsiada obok, kotka jeszcze miała na sobie szelki ze smyczą. Nadepnęłam, bo już zaczęła uciekać. Ale wyszła z nich, przeskoczyła płot i uciekła!
No nic. Transporter w rękę i wchodzę do drugiego sąsiada. Nawet chyba o tym nie wiedział.

Znalazłam ją na drzewie. Ufff... Ale co teraz? Kotka ani myśli schodzić, a jeśli znów ucieknie, zwłaszcza w stronę lasu, to już w ogóle będzie koniec.
Wzięłam jakieś krzesło, podstawiłam pod drzewo, weszłam, transporter obrócony pionowo, żeby ją tylko wrzucić i szybko zamknąć. Złapałam za skórę i wtłoczyłam szybko do transportera. Pffff.... Nareszcie!
Siedzi teraz zamknięta w pokoju i skacze na drzwi próbując się wydostać...
Ta kotka to w ogóle jakaś humorzasta jest. Raz miauczy, raz burczy. Nijak nie wiem o co jej chodzi. Ale mam nadzieję, że złagodnieje po sterylce.

Tak więc kociaki są już osobno. Jedzą aż im się uszy trzęsą, więc nie powinno być problemów.

A to zołza:







