» Pon wrz 20, 2010 16:47
Pilnie proszę o pomoc. "Weterynarz" podał kotu lek dla bydła
Znaleźliśmy w końcu kotka. Jest stan jest b.dobry, poza tym że ma początek kociego kataru. Kotek ma 2 msce, mamy go od wczoraj wieczorem.
Rano pojechaliśmy z nim do naszego weterynarza. Niestety nie było go, więc - nie chcąc tracić czasu - pojechaliśmy do innej lecznicy. Tam pani ubrana w biały kitel nie potrafiła rozpoznać płci kota (!!!!) - to po pierwsze, już wtedy pomyślałam że jest niekompetentna. Dała naszemu kotkowi lek na koci katar w zastrzyku. Po wszystkim powiedziałam że trzeba tu założyć kartę, bo nie mamy - powiedziała że następnym razem - podejrzane, prawda?
Jednak w sumie byłam dość zaniepokojona niewiedzą "pani doktor" i późnym popołudniem pojechaliśmy do naszego stałego weta. Powiedzieliśmy że kotek dostał lek, lekarz kazał dowiedzieć się jaki. Pojechaliśmy do tej drugiej lecznicy, tam była ta sama kobieta którą spotkaliśmy rano i jakaś młoda pani doktor. Zapytaliśmy o nazwę leku, młoda lekarka dostała takich wypieków na twarzy że szok, zaczęły się coś plątać że lek nie jest zarejestrowany, a jego nazwa to Draxxin, ale żeby to zostało między nami (jeszcze czego).
Pojechaliśmy do naszego weta, powiedzieliśmy mu o tym, był w szoku, powiedział że to lek dla bydła na zapalenie płuc, że nigdy nie był testowany na kotach i to co się stało to horror, powiedział że powiniśmy coś z tym zrobić. W tej chwili mamy obserwować kota i kontaktować się z naszym lekarzem. Nasz wet był naprawdę wstrząśnięty. Do tego dowiedzieliśmy się, że kobieta która dawała kotu zastrzyk - nie jest do tego upoważniona.
Strasznie wkurzona pojechałam z mężem do tej drugiej lecznicy, tam siedział jakiś facet, chyba właściciel, zaczęliśmy z nim jazdę, on się zaczął tłumaczyć że to dobry lek, że nie jest testowany bo testy są drogie, ale kotom pomaga. Wciąż kazał się nam uspokoić i że "życie pokaże co stanie się z naszym kotem", powiedziałam mu że nic mnie nie obchodzi jakieś liczenie na fart, że powinniśmy byli być uprzedzeni. Z tym się zgodził, powiedział że pouczy tę kobietę. Odpowiedziałam że pouczenie to za mało, konsekwencje powinny być większe. Zakończyłam tym, że jeśli coś z kotem się stanie to pożałuje. On na to - że jeśli coś się z kotem stanie to najpierw mam przyjechać do niego z nim porozmawiać (po co???? żeby mi zaproponował zadośćuczynienie za milczenie???).
Dalej jestem wkur**** Mój mąż też, siedzi teraz z tym biednym kotkiem. Kotek wygląda ok - ma apetyt, mruczy i się łasi.
Pytanie - co wiecie na temat leku Draxxin? Czy słyszeliście, by był używany na kotach? Co powinnam zrobić z tą sprawą.
Ryczeć mi się chce.
PS : Nie wiem czy umieściłam wątek w dobrym dziale, jeśli nie, to proszę moda o przeniesienie.