Nocowałam dziś z kotami w mieszkaniu rodziców. maluchy zamknęłam w łazience. Mega wystraszone, nawet jak otworzyłam kontenerki, to leżały zwinięte w kłębuszki i tylko patrzyły wielkimi oczyskami. Ten trzeci, który był w kontenerku sam, w końcu wyszedł i dał popis. Wył głosem nieludzkim, wskoczył na wannę, strącił butelkę z szamponem ( a wydawało mi się, że wszystko pochowałam), po prostu amok. Jak znalazł rodzeństwo, uspokoił się momentalnie. Zostawiłam ich w trójkę w jednym kontenerku, przytulonych, drugi wyniosłam.
Rano jedzonko było nieruszone, w kuwecie piasek świeżutki. Jeden kot nadal w kontenerku, dwa razem w rogu, koło wanny.
Ale w wannie trzy spore kupale

, a ręcznik, co to niby miały na nim spać, zasiurany. Czyli układy wydalnicze działają

.
Od wczoraj jestem w stanie napięcia. To moja pierwsza taka pełna "akcja". To znaczy, w której łapię, trzymam i przewożę. Dobrze, że jest obok mnie Kotika, nawet jak się na mnie złości
Szkoda, że nie udało się złapać czwartego braciszka/siostrzyczki. Ale trzy to i tak niezły wynik, zważywszy na miejsce. Tam nawet klatkę łapkę ustawić trudno. Nie mówiąc o grożących łapiącym niebezpieczeństwach.

Ja, na ten przykład, zeskoczyłam z barierki prosto w wędzoną makrelę. Poślizg miałam lepszy niż na łyżwach.
Dzisiaj będziemy próbowały znowu. Ale został najlękliwszy maluch. On nawet do jedzenia się bał wychodzić. Na szczęście nie jest sam, tylko z mamą.
W piątek po pracy jedziemy do Warszawy. Mam nadzieję, że z całą czwóreczką
