Wróciłam dziś z pracy i w progu przywitała mnie pełna obstawa - trzy footra, które miaucząc i zawodząc, z podniesionymi ogonami zaprowadziły mnie do kuchni... A tam...

otwarta szafka pod zlewozmywakiem i na środku kuchni kosz na śmieci wywrócony do góry dnem
Na szczęscie kosz był prawie pusty, więc sprzątania dużo nie było...
Koty sie nie przejęły moimi niecenzuralnymi okrzykami i dalej się darły o żarcie.
Pomyślałam... ok, zaraz wam dam to żarcie, ze pękniecie z przejedzenia
Otworzyłam 3 saszetki mokrego Royala i każdy dostał swoją.
Wrąbały w 5 sekund
Miki poszła na włókniaczek się umyc i zdrzemnąć ( kochana kotunia

) ale Karmel i Laki pozostali w kuchni
Pomyślałam sobie - ok... to wam dam dokładki... i nasypałam po misce suchego...
Wtrąbili obaj
myśle sobie - jest spokój, napchały się do bólu, to teraz mogę sobie zrobić sałatkę jarzynową...
Ledwo zaczęłam kroić - na kuchennym blacie pojawił się Karmel i wyjadał kawałki marchewki, selera i pietruszki wprost z deski... Jakby to było krojone specjalnie dla niego

Nie wzgardził nawet sokiem z zielonego groszku, który wylizywał ze zlewu, że o jajkach nie wspomnę
Cudem tą sałatkę dokończyłam, momentami chroniąc zawartość miski własnym ciałem...
W końcu poszłam do pokoju usiąść i odpocząć chwilę...
Laki i Karmel brzuchami szorują po podłodze...
Chyba mnie dziś kochają...


Uziemiły mnie tak na jakąś godzinę...
Foty z telefonu, bo sie ruszyc po aparat nie mogłam...
Przed chwilą dostały jesć znowu...
Jutro już tak dobrze nie będzie
