» Czw wrz 02, 2010 23:27
Re: Nie do końca szczęśliwy koci poród...
Po kolei:
1. Zrobiłem kotkom termofor i zostawiłem je z nim (od razu się do niego przytuliły).
2. Pojechaliśmy autem znajomych z Mamusią (po drodze rozwaliła karton w którym była, bo transporter nam się ostatnio rozwalił...).
3. Pani z Sowy (bo tam w końcu się udaliśmy) pożyczyła nam transporter na czas pobytu w przychodzi (przed nami była tylko jedna osoba, również z kotkiem, więc przynajmniej w poczekalni kicia nie miała stresów).
4. Pani Wet zbadała kotkę (temperatura i stan macicy + "macanko" brzucha) i stwierdziła że RACZEJ nic tam nie ma, ale dla pewności zrobimy RTG.
5. Poszedłem z kotką na RTG... dostałem specjalny fartuch i po prostu trzymałem ją za łapki (nie było żadnego znieczulenia ani nic takiego).
6. Poczekaliśmy 5 minut na wywołanie RTG... i okazało się że kotka wszystko już urodziła (zarówno kotki jak i łożyska), a jej macica już się... eee... takie trudne słowo... w każdym razie jest ok.
7. Potem Pani Wet wytłumaczyła nam co było małemu. Prawdopodobnie pochodził on z drugiego krycia i był mniej wykształcony od dwóch pozostałych... na dodatek miał niezasklepione powłoki brzuszne i jego jelita wyszły na wierzch, a matka je przegryzła biorąc je za pępowinę. Stwierdziła że kociaka prawdopodobnie nie udałoby się uratować nawet jeśli urodziłby się u nich w klinice.
8. Zapłaciliśmy 52 zł (byłem w szoku że tak mało, bo w Koniu za SAMO RTG chcieli 50, a przecież w Sowie była teraz już taryfa nocna) i poszliśmy do domku.
Podsumowując: wszystko skończyło się PRAWIE szczęśliwie...
Jeszcze jedna dobra wiadomość: dla obu mamy już nowe domki (rodzice znajomego z którym jechaliśmy do weta wezmą jednego, a inni znajomi drugiego).