Kochani,
Czas na relację. Mama to Milka, biały to Białasek, czarny Filip, a to czwarte
to Myszka. Towarzystwo już się tak rozbrykało, że ganiają się po całym domu z
szybkością błyskawicy. Oczywiście najlepsza pora na dzikie harce to środek
nocy. Ja zaczynam podejrzewać, że to są kocie wampiry, bo dzisiaj była taka
akcja. W pokoju były opuszczone rolety. Ciemno jak nie wiem. Koty szaleją. Jak
tylko podniosłem rolety i wpadło światło, natychmiast skryły się w kąt i
zasnęły.
Oczywiście zakup legowiska to był głupi pomysł. Każdy kot śpi, gdzie mu się
podoba. Ostatnio wszystkie 4 na szklanym stole. Jest jeszcze taka
konfiguracja, że Milka sama na środku przedpokoju, przez który ciągle musimy
przechodzić, Filip przytulony z Myszką, a Białasek na zdemolowanym kartonowym
pudle, które teraz wygląda jak tron, a on jak tam siedzi to taki mafia boss

Jest jeszcze trzecie miejsce - pod łóżkiem. Ale już niedługo, hehe, bo rosną w
oczach i zaraz się im tam kuperki nie zmieszczą. Maluchy się chowają, a Milka
biedna chodzi wokół tego łóżka i grucha.
W ogóle bałem się, że ona taka biedna, sama, bo nie ma się z kim pobawić, bo
maluchy same ze sobą, ale ostatnio, jak jej przeszła rujka, to tak dała czadu,
że dywan z pierwszego piętra znalazł się na parterze. Do dziś nie doszedłem,
co one tej nocy robiły.
Zauważyłem, że jest mnóstwo mitów dotyczących kotów. Te legendarne zniszczenia. Moje od razu załapały, co to drapak, kuweta itd. Zapewne kiedyś coś tam podrapią, ale to nie jest tak, jak czytałem na internecie, że mieszkanie wygląda jak pokój hotelowy po wizycie ROlling Stonesów. Byłem w hodowli, gdzie było 18 kotów i te wielkie zniszczenia, które ludzie przeżywają, to po prostu trochę rys na drewnianych meblach. No przepraszam, ale jak komuś kilka rysek przeszkadza, to nie powinien w ogóle mieć żadnego zwierzęcia, dziecka, ani nie przyjmować znajomych. Jak ktoś chce mieć muzeum a nie dom do życia.
Druga sprawa. Ile to ja się naczytałem, jak to obrzydliwie śmierdzą kocie kupki i wymioty. Wąchałem już i to, i to. I nie wiem, gdzie niby ten smród. To zapewne zależy od tego, czym się kota karmi. Jak jakaś karma śmierdzi, to i kupka i wymiociny będą śmierdziały - proste.
Najtańsze zabawki są najlepsze. Piórko - uwielbiane przez Filipka i Myszkę. Podwójne salta w powietrzu itp. No po prostu bomba. Milka też chętnie za nim gania. Z kolei Białasek bardzo lubi hałasujące piłeczki z brokatem.
Kupiliśmy im kocie drzewko Trixie Malaga. Szczerze mówiąc, to za te pieniądze mogłoby to być lepiej wykonane, ale ujdzie. No tak na 4+. Trochę się tym bawią, nie powiem, i korzystają z drapaka, ale szału nie ma.
śmieję się, że powinienem otworzyć taki kanał konsumencki na YouTube, na którym koty będą testowały różne zabawki.
Szeleszczący, ortalionowy tynel 100 cm Trixie - na początku w ogóle nie wykazywały tym zainteresowania. Drogie jak nie wiem, więc było mi trochę przykro. Ale już pod wieczór zaczęły się dzikie harce. Wskakiwanie z ziemii do tegu tunelu tak, żeby go przy okazji przesunąć i potem taka zabawa - jeden kotek próbuje wyjść przez boczny rękaw, a drugi za wszelką cenę stara się mu to uniemożliwić, ściskając wyjście, albo skacząc na ten rękaw od góry

Ale po 2 dniach już im się trochę znudził.
Następna sprawa - zabawka o dziwnej nazwie gonienie serka. Też chyba Trixie, choć nie mam pewności. Piłeczka lata w kółko, jak kotki popychają łapką. W środkowym okręgu druga piłeczka, po którą się sięga od góry i w tym wszystkim jeszcze myszka na patyku z kocimiętką.
Kocimiętka, nie powiem, wzbudziła zainteresowanie - nawet wśród kociąt, które teoretycznie nie są na nią wrażliwe, ale to tak z 10 minut i się znudziło. Natomiast w przepychanie piłeczki faktycznie sobie grały. 2 kotki grają, a 2 oglądają

To ciekawe, bo w tych pierwszych dniach, jak koty były jeszcze na dworze, to najodważniejszy i najbardziej ciekawski był Białasek. W tej chwili on najwięcej je i jest już największy, tak że zaczynam mylić go z Milką (niesamowite tempo wzrostu), a z zabaw to najbardziej lub takie stacjonarne. Na zasadzie, że jak mysz sama wejdzie mu pod łapki, to on ją łaskawie złapie. I generalnie ogracznia się do obserwowania akcji.
Filipek okazał się maminsynkiem

choć też zawsze skory do zabawy, a namniejsza, najbardziej skromniutka Myszka okazała się najbardziej niezmordowanym pogromcą zabawkowych myszek i wydaje mi się, że ona będzie nimi rządzić. A stawiałem najpierw na Białaska, a potem na Filipa.
Słuchajcie, a propos myszek. Kolejny dowód na to, że najtańsze zabawki są najlepsze. Takie malutkie myszki z czymś grzechoczącym w środku. Koty po prostu oszalały. No jaja jak berety. Kot stoi na tylnych łapach, a przednimi żongluje. I harcuje tak po całym pokoju. Odjazd!
Uciekająca piłeczka na baterie z przyczepionym ogonem - wszystkie się tego boją i uciekają przed tym, więc lipa.
Jeśli chodzi o jedzenie, to chyba je rozpuściliśmy. Ostatnio nikt już nawet nie chciał spojrzeć na tuńczyka w sosie własnym ...
Generalnie ze wszystkich najbardziej wypasionych karm największym powodzeniem cieszy się Royal Kitten 36 w saszetkach. Cieszyłem się, że Animonda Broconis jest po 2,50 za 400 g, ale koty nie bardzo, oj nie bardzo. Żona też mówi, że to kiepsko smakuje, że sama chemia

Ona już tak ma, że zanim coś da kotu, musi najpierw sama spróbować. Co ciekawe, Milka uwielbia takie mokre karmy w galarecie.
Ostatnio dawaliśmy Milce suchego Royala Indoor dla dorosłych, ale ona woli Kitten, a z kolei to dla dorosłych preferują maluchy. I bądź tu mądry. Boję się, żeby nie połamały sobie na tym ząbków, ale wszelkie próby uniemożliwienia im wyjadania sobie nawzajem spaliły na panewce. Leonardo sucha jak najbardziej, Hill's też nie narzekają. Jakieś takie puszeczki Gourmet też chętnie wcinały.
Żona gotuje im piersi z kurczaka itd., ale chyba są wyżarte, bo trochę tam poskubią i zostawiają. Wodę mają zawsze przegotowaną itd. Daliśmy im dużo serca, czasu, zabawek, jedzenia itd. itp. ale ostatnio coś im odbiło i jak tylko mnie widzą, to czmyhają, gdzie pieprz rośnie. Już dawały się głaskać, brać na ręce itd., a teraz uciekają, jakby od tego zależało ich życie. No normalnie panika i popłoch. Nie wiem. Ani na nie nie krzyczymy, ani ich nie karcimy. Mówimy do nich spokojnym, miłym głosem.
Jedyne, co przychodzi mi do głowy, to głupia rada z tym oswajaniem na siłę. Ostatnie kilka dni brałem je na ręce, głaskałem pół minuty i puszczałem, jak już mocno chciały iść. I tak po parę razy dziennie.
Więc teraz jest po prostu paniczna ucieczka na mój widok i nie bardzo wiem, co z tym zrobić. Żonę darzą większym zaufaniem, ale też jest gorzej niż było.
Na wspólną zabawę przyjdą, a i owszem, ale jak człowiek tylko wstanie lub się do nich zbliży, to od razu jest paniczna ucieczka.
To tak z grubsza tyle. Jak będę miał chwilę, to wrzucę parę zdjęć i filmików.
Dzisiaj w nocy któreś odważyło się położyć się nam w nogach i jak chodzą po domu, to już z podniesionymi do góry ogonami. Zawsze to jakiś sukces.
Ale na razie czujemy się jedynie automatami do podawania jedzenia i sprzątania kuwet i ... smutno nam z tego powodu.