Wczoraj w drodze do domu ugrzęzłam w korku tak skutecznie, że cała trasa trwała 1,5 godziny a wysiadając byłam przepocona na wylot - wszystko mokre, koszulka, spodnie, włosy Robia tory tramwajowe na mojej trasie - no masakra
Książe Pan wczoraj łaskawy - dał sie wyklepac po tyłku na przywitanie, strzelił baranka mojej prawej stopie a nawet przyszedł sprawdzić co jem i pozwolił się poczęstować A jak już się ułożyłam do telewizji to zajął strategiczne miejsce "w pobliżu" rezygnując z ekskluzywnej miejscówki na poduszeczce
Alus - nie bedzie łatwo, dziś rano gapił sie znów w okno a na moje zaczepki typu chodź do mamusi sie pożegnać spojrzał ukośnie i powiedział coś co można zakwalifikować jako spadaj
Marszczy sie wtedy i to miauknięcie jest na pograniczu syku
On mi sie nie podoba już od soboty. Nie chciałam panikować tylko obserwowałam. Albo sie zakłaczył albo po wiejskich specjałach trzeba odrobaczyć. Decyzja zapadła - on NIGDY nie rzygał
Spojrzenie i oczy ma czyste i ogólnie zachowuje się jak zdrowy kot - morduje tekturkę, którą mu zostawiłam, mnie podgryza i chce na świeże. W kuwecie wszystko ok.