Rozmawiałam z panią Elżbietą Michalską. O milionie spraw dotyczących kotów i ludzi. Chyba prawie godzinę...

Przemiła osoba, ogromnie życzliwa kotom. Ma koty w domu i zajmuje się dokarmianiem bezdomnych również prywatnie. Jest (kierowniczką czy) dyrektorką Sali Kongresowej i bezpośrednio jej podlega pani zajmująca się kotami pałacowymi. Sama ją zresztą znalazła, kiedy narzekano, że wybiega codzień z biura do kotów na półtorej godziny i wraca śmierdząca.

Wtedy w Pałacu było 60 kotów, ale bez żadnej organizacji czy myśli wiodącej. Była to tajemnica poliszynela. Jedzenie im dawano, ale o kuwetach już nikt nie pomyślał. Było więc dramatycznie, bo koty biegały po rurach i sikały z nich na przechodzących pod nimi ludzi, co wiecie jakie reakcje wzbudzało. W dodatku wszędzie kupy. Pani Elżbieta zabrała się na własny koszt za karmienie, rozstawianie kuwet i ograniczanie płodności. Z karmień wracała codziennie z płaczem, bo spotykało ją dużo nieprzyjemności w piwnicach, obrzucano ją błotem słownym, ale po trzech miesiącach zbierała już podziękowania, przeprosiny i ludzie odszczekiwali swoje złe słowa, nawet ci najzagorzalsi jej przeciwnicy.
Kotów spod wentylatorni nie udało się jej nigdy zobaczyć, choć miseczki istotnie tam stoją. Niewykluczone, że karmią je ludzie potajemnie, z Teatru Dramatycznego, Kinoteki, budek, niewykluczone że bezdomni itp. Pytano, ale nikt się nie przyznał

Może myślą, że będą jakieś konsekwencje. Nie wiadomo czyje to są koty, podejrzewa, że może nawet przychodzą z budynków przy Al. Jerozolimskich. Pani Elżbieta powiedziała, że dobrze byłoby spróbować je połapać i posterylizować na koszt Koterii. Mamy wolną rękę czy i kiedy to będziemy robić, prosiła tylko o informację ile zostało "rozpracowanych". Pałacowe koty kastrowane są u zaufanego lekarza z Powiśla na koszt Pałacu. Pani Elżbieta uważała, że Pałac ma wystarczająco dużo pieniędzy, by kastrować na własny rachunek, a nie obciążać miasto. Miasto i tak ma kim się zajmować..
To "tyle"..
