Zjechaliśmy do miasta - chłodno się podobno miało zrobić

. Musiało tu nieźle lać tuż przed przyjazdem, sądząc po kałużach. Chłodniej trochę jest, za to wilgotność

. Teraz zamiast się smażyć na patelni, powoli dogotowuje się w parowarze

.
Pakowałam się jawnie, bo szkoda mi było Moherowego internować wcześniej w taką super pogodę (tam faktycznie było chłodniej, a nie parno

). Przy pakowaniu kotów pierwszy nawinął się Sybirek - no to buch go w transporter w domu. Poszłam po Mohera. Czekał spokojnie, dał się wziąć na ręce bez inwektyw w moją stronę

, więc zaniosłam do auta, gdzie był jego kontenerek. Jakaś ofiara

odruchowo auto zamknęła. Nie kusząc szczęścia, wyniosłam M. z powrotem na górę (dalej zadowolony wisiał brzuchem do góry na rękach

) i chciałam wpakować do kontenera Trykota. A w domu... Trykot już ułożony obok Sibiego w swoim kontenerku i gotowy do jazdy

. Nie mogłam go wywołać z pudła

, a ręce zajęte były Moherem. W końcu wylazł. Uff. Wpakowałam M&S i resztę rzeczy do auta, Rudzinę zostawiając na koniec. Nie zdążyłam po niego iść ani go zawołać, gdy z góry, wydając z siebie iiiii, i i i i i i i, biegł na dół, żeby o nim nie zapomnieć. Wystarczyło poklepać transporter i wskoczył.
Rudy rozumek jednak pracuje zupełnie inaczej niż normalny koci
