W tamtym roku wychowywałam 7 tymczasów i sześć oddałam do domków stałych. Pani weterynarz w Sulęcinie do której woziłam maluchy gdy dowiedziała się że sama za swoje je leczę, szczepię, kastruję/sterylizuję, popatrzyła na mnie i zapytała, a właściwie stwierdziła " i we wszystkim tak pani wyręcza te ich przyszłe domki"? Powiedziała że w ten sposób domki które nie widzą gdy ich koty chorują, cierpią, gdy nie przeżywają sterylek - nie są w stanie docenić należycie tego, co dostają.
Czytam ten wątek i chyba pierwszy raz myślę że w jakiś sposób pani weterynarz ma rację, choć przyjęła ze zrozumieniem mój argument że to nie domki ja wyręczam, ale robię to dla kotów, po prostu minimalizuję jak tylko mogę złe skutki ewentualnej nietrafionej adopcji.
Może z tego własnie wynika spora arogancja osoby która adoptowała kociaki i spory tupet w ubliżaniu nam, osobom "nawiedzonym". Ona nie wie jak to jest nie spać po nocach gdy w małym kociaku ledwie tli się życie, a gdy potem patrzysz na ufne kociątko któremu nie w głowie że jakakolwiek krzywda może go spotkać - i czujesz ogromny ciężar odpowiedzialności za adopcję, za to wszystko co tego ufnego kociaka w życiu spotka.
Każda z nas to zna - ale tamta kobieta nie zna. Tak, jesteśmy porąbane bo oddajemy te kociaki jakbyśmy własne dzieci oddawały. Tyle że gdyby było inaczej - coś nie tak było by z naszymi sercami a wtedy nie miałybyśmy problemu - bo nie ratowałybyśmy kotów, a jak nasze budżety domowe by na tym skorzystały!
Kiedy czytałam jej wypowiedzi i oddzieliłam temat koty od tematu nawiedzone baby, początkowo miałam wrażenie że przecież nic się nie stało. Kociaki są w domu, nie są wypuszczane, będzie dla nich woliera by były bezpieczne, dom może niekoniecznie uwielbia spanie z kotami ale to przecież nie jest jeszcze maltretowanie kotów.
A potem przeczytałam historię kotów poprzednich i wtedy mnie zmroziło. Nie chodzi nawet o Wincenta który rzeczywiście zaginął nie z ich winy.
Chodzi o kotkę która wychodziła z okna 2 piętra i kiedyś nie wróciła. Nie zabezpieczyli okien by kotka mogła sobie siedzieć w otwartym oknie i nie wyjść..... czy jej szukali? a może za którymś razem zeskoczyła tak, że złamała kręgosłup i przez tydzień umierała z głodu i bólu w jakiś krzakach?
Bo koty nie spadają na cztery łapy. Najczęściej nie. Wystarczy pierwszego lepszego weta zapytać.
i kot którego oddali - chcę wierzyć że do dobrego domu - ale dlaczego sikał - czy był wykastrowany? Może znaczył teren jak to niekastrowany kocur?
Aniu, na pewno masz w umowie adopcyjnej opcję obowiązku sterylizacji kociaków. Musisz tego dopilnować.
My wiemy że bez potrzeby żadna z nas nie nachodzi domków i nie utrudnia im życia. Nie o to biega. Ale doświadczenie mamy też takie że gdy kontakt się z domkiem urywa to......nie bez powodu
Wizyty poadopcyjne jakie ja sama miałam gdy wzięłam koty z konińskiego schroniska - przerodziły się w pogaduchy przy kawie i lampce wina z osobą która mnie sprawdzała. Oczywiście nie oczekuję czegoś takiego od domków gdzie są moje koty, ale jest mi bardzo ciepło na sercu gdy dostaję informację, zdjęcia, nawet gdy są to prośby o pomoc w jakimś problemie - wiem zawsze że dobro kotów taki domek ma na wzgledzie.
Szkoda że tutaj toczy się to wszystko " na opak"
