Dziękuję...
Nie wiem, co jest gorsze - świadomość, że straciłam kota tak nagle, czy jakieś takie poczucie bycia zdradzoną.
Na logikę całą sprawę ujmując, to wyniki były złe, ale się zaraz serce włącza przypominając, że kotka była silnie odwodniona, zestresowana nocą z bolącym pęcherzem i samą wizyta - ona się potwornie bała wetów

, więc to mogło mi wyniki zafałszować. Może można było spróbować nawadniania, wypłukania jej, można było złagodzić pastami owrzodzenia w pyszczku, a z drugiej strony pamiętam, jak mi ta właśnie kicia trafiła pod tlen,bo tak się zestresowała samą wizytą. Więc czy możliwe było, by jej pomóc?
Ale wciąż mam wrażenie, że może to była ostra mocznica, nie przewlekła. A mama zdecydowała tak, jak zdecydowała.
Kiedy dwa lata temu umarł Bis, nie zastanawiałam się nad tym długo. Był silnie wyniszczony PNN, od tygodni utrzymywałam go może nie w formie, ale w jednej wadze karmiąc na siłę. Gdy wyjechałam - umarł w ciągu tygodnia. I gdzieś się wtedy zatliła taka myśl - czy mama miała chęć i siłę, by go karmić? Wiedziałam, że zdarza się jej z czegoś zrezygnować, bo, jej zdaniem, nie czuje się wystarczająco dobrze. I wiedziałam, że tego konkretnego dnia większość dnia spędziła ze znajomymi, dopiero późnym wieczorem, jak wróciła, znalazła martwego Bisa w mojej kanapie, gdzie się schronił.
Ale to był Bis, jej ukochany, wypieszczony Bis, który sypiał przy niej. Kot, który był jakby "spadkiem" po mojej babci, a mamie mojej mamy. Więc... odsunęłam tę myśl.
Rok temu, na jesieni, umarła Miki. Też PNN. I też w tydzień czy dziesięć dni po tym, jak wyjechałam. Znów była wątpliwość - czy miała chęć, by chodzić z nią na kroplówki?
Teraz, gdy zdecydowała, ze nie ma siły by nawet spróbować powalczyć o Łupinę...
Wiem, że nie przepadała za tą kotką. Łupa była ciężka w kontakcie - przez to swoje ADHD nie miała w zwyczaju przychodzić i się przytulać - głaskanie musiało być "w przelocie", bardzo aktywne, inaczej uciekała. Nie dała się wziąć na ręce. Sikała po różnych, mocno niewłaściwych miejscach, przez problemy ze zwieraczem odbytu zdarzało się jej też zgubić quu tam, gdzie się nikt tego nie spodziewał. Ale bardzo, bardzo potrzebowała uwagi człowieka, była wdzięczna za każde głaśniecie.
Raz już mama chciała, by ją uśpić - kilka lat temu, gdy Łupina dostała duszności ze stresu. Wtedy wywalczyłam kilka godzin spokoju i obserwacji i wszystko ustąpiło, ale pamięć o tej panice, żeby "uśpić kota, niech się nie męczy, nie mogę na to patrzeć" jakoś tkwi we mnie.
Wczoraj mnie zabrakło.
A wetce zabrakło czasu, spokojnej chwili na rozmowę i rozważenie szans kotki. Tak sądzę.
Czuję się winna. Nawet nie tego, co mi wczoraj zarzucała mama, że to z mojej winy kotka zachorowała, że zaniedbałam ją, ale tego, że nie przewidziałam, nie pomyślałam. Że zaufałam.