Ostatnio z Astrą mieliśmy kryzys, już bałam się, że nadchodzi najgorsze...
Na szczęście jest już dobrze, kotka odzyskała apetyt i znów jest pełna życia i szczęśliwa.
Za to wygląda na to, że domek do którego miała pojechać nieładnie mówiąc, zmył się.
Może to i lepiej, że przed adopcją, a nie po.
Zresztą- czego wymagać po osobach chętnych na adopcję, jeżeli nawet ci, którzy pomagają zwierzętom, traktują koty z FIV jak obłożnie chore, zarażające tylko samym patrzeniem.
Astra jest aktualnie orężem przeciwko mnie- do mnie nic nie może trafić bo Astra. Bo FIV się przenosi w powietrzu pewnie. Bo koty poumierają. Bo to, ze 3 kocięta w jednakowym czasie zachorowały na koci katar i biegunkę, to też podejrzane... pewnie ma to związek z FIVem. Lub z pp, chociaż testy wyszły negatywne, a objawy nijak nie pasują. Bo teraz wszystkie koty u mnie są chore i ja jestem nieodpowiedzialna( taa, jasne). Bo umarł ostatnio 6 tygodniowy kociak- był tak osłabiony kocim katarem i wadami genetycznymi, że 2 tygodnie ratowania i chuchania na niego nie pomogły. Ale to pewnie wynik kontaktu z FIVem.
Co ciekawe, gdybym była osobą, która uśpiła by Astrę, to te same osoby podniosły by larum: co ja robię?! Usypiam zdrowego kota!
I o ironio takie plotki sieje osoba, która pośrednio mnie Astrą obdarzyła... to znaczy się- pięknym, młodym, zdrowym kotem. Dopiero pewnie u mnie się postarzała i zachorowała.
Wiem, że w moich słowach jest dużo żalu, właściwie cały ocean, ale mam dosyć sytuacji, jaka wokół mnie ostatnio panuje. Tego, że jestem jakimś potwornym DT, który rozsiewa straszną chorobę i osobą kompletnie nieodpowiedzialną, o to, że podważa się każde moje słowo, a argumentem jest jeden kot, któremu się pomogło

I mam powyżej uszu pomagania kotom, gdy to ludzie niszczą mnie psychicznie.