Już myślałam, że dzień się skończy smutno, i że nic nie napiszę, ale chyba pokemony wyczuły, że nastrój minorowy i postanowiły sprowadzić mnie na ziemię. "Opowieści z krypty" dziś nie będzie, bo mam "njusa" całkiem nówka-sztuka. Właśnie niecałą godzinę temu Gluś mnie przyprawił prawie o zawał. Muszę to napisać.
Krótkie wprowadzenie (należy traktować w kategoriach aksjomatu): Gluś jest Wielkim Górnikiem i Wielkim Hokeistą.
Gluś kradnie namiętnie koreczek od umywalki i żongluje nim po całym korytarzu (oczywiście w nocy jest najfajniej

), wszelkiego rodzaju nakrętki, gumki, pisaki, słowem wszystko, co nadaje się do turlania.
Wchodzę dziś do domu z późnowieczornymi zakupami (mamy taki sklepik czynny do 22.00) i widzę Glusika, który idzie jakoś pokracznie, co chwilę strzepuje przednie łapki. Serce mi stanęło. "Co jest, myślę, co on tak jakoś dziwnie idzie?". Byłam bez okularów, ale nawet bez nich widzę, że te łapki jakieś takie ... CZERWONE! Matko święta, myślę, CO on zrobił? no chyba się nie skaleczył

Rzucam te nieszczęsne zakupy, pędem zaczynam szukać okularów. Oczywiście, jak na złość gdzieś się schowały. No to jakieś okulary TŻ-a i do Glusia. Glusik pod stół, ja za nim. Pod stołem ciemno jak w lochu. Do tego z lekka się zaklinowałam. No, jakoś się "odhaczyłam" i ciągnę Glusika. Ten syczy i klątwy rzuca.
Wyciągnęłam. I tak: jedną ręką trzymam okulary (bo za duże i z nosa spadają), drugą - miażdżę Glusia. Patrzę - faktycznie na obu przednich łapach czerwono wokół pazurów. Dotykam, macam - mokre! KREW! Krew jak nic. Trzymam Gluca pod pachą, żeby mi nie uciekł (ten się drze) i lecę do pokoju po transporter. Już, już chcę otwierać szafę, kiedy mi do ust naleciało glusikowych kłaków. Chciałam otrzeć usta i ... wtedy niechcący przejechałam sobie tą "okrwawioną" ręką po wargach. Wiecie co to było? SOK CZEREŚNIOWY. Glusik ukradł czereśnie z miski stojącej w pokoju i grał w piłkę. Czereśnie miękkie, to się parę razy nadział. Jak się upaprał sokiem, to pewnie chciał go zlizać. Sok okazał się widocznie ohydny dla Glusia i dlatego tak dziwnie chodził i potrząsał łapkami.
Potem zobaczyłam pole walki - spokojnie ze sześć czereśni zamordował. Walały się po pokoju ponakłuwane i rozciapane.
Kulka obserwowała całe zajście z właściwym sobie stoickim spokojem.
Teraz jak już ochłonęłam, od razu sobie przypomniałam opowiastkę (w jakimś wątku o wpadkach) o psie i wisience. Jak ja się wtedy śmiałam. A teraz? Gdyby mi glusiowe kłaki do buzi nie wlazły, leciałabym teraz na Mieszka z "poranionym " kotem.
dodatek:
TŻ też się przestraszył i był w gotowości bojowej (ale wcześniej, choć był w domu, oczywiście niczego nie widział, niczego nie słyszał - mecz oglądał

"No ja nic nie widziałem. Jak miałem widzieć, przecież czereśnie stały u ciebie przy komputerze". nic dodać, nic ująć. )