Dziękuję...
Z Księżniczką odeszła całą historia naszego domu. Ona pojawiła się u nas jako trzeci kot. Skrzat, czarny książę, był pierwszy w 1991r. latem. Mruczek przyszedł, a właściwie przyniosłam go jesienią 1992. A Księżniczkę złapałam na działce na początku zimy 1993 - wielkookiego, burego podrostka. Nie pamiętam, jaki był powód, że się zdecydowaliśmy na trzeciego kota, ale za to doskonale pamiętam, że zanim umieściłam ją w torbie (bo nie dysponowałam wtedy transportówką), przerobiła mi dłonie na befsztyk siekany.
I tak już zostało - oswoiła się szybko, ale nigdy nie polubiła brania na ręce. Mogła spać na poduszce czy pod kołdrą, wskakiwała na ramię, ale zawsze, gdy się ją próbowało podnieść, protestowała głośno.
Za Tęczowym Mostem są jej koci przyjaciele - Skrzat, Bis, Buba, z którą rywalizowała i z którą spały razem zwinięte w jeden bury kłębek. Jest Dudu - pies, którego polubiła na tyle, by się przy nim układać. I Misiek, nasz pierwszy pies, któremu koty zrzucały ciastka ze stołu wprost do pyska.
Nie ma już u mnie kotów z czasu, gdy żyła babcia...
Smutno... A jednocześnie, taka paradoksalna ulga. Że jest już wolna od bezwładnego ciała, od bólu.
Biegaj i baw się Księżniczko. Do zobaczenia!