Jak już czytałyście miałam podróż z przygodami, za szybko jechałam

Nie wiem od czego zacząć, więc będzie chaotycznie.
Mam w domu 6 kociąt, a 3 pojechały przez Pszczynę, Żywiec do Kielc (1, 4, 5).
Teraz oglądam zdjęcia i mam u siebie kocięta nr : 2, 3, 6, 7, 8 i bezoczka.
Nr 2 już usiłuje zostać moim pupilkiem, bo najpierw zwiał z klatki (klatka kennelowa niestety nie jest przystosowana dla tak małych kociąt - szpary przy podłodze są za duże) i już miałam przed sobą widmo kociaka pod wanną, na szczęście uciekł z łazienki na przedpokój, a potem jak dokładałam im jedzonka, to nastawiał główkę do głaskania, oczka bez trzeciej powieki po zakropieniu!
Czyli dzisiaj mieszkają w kennel klatce w łazience. Jutro zabieram je do pracy, do lecznicy.
Bezoczek podróż spędził w osobnym transporterze, teraz też jest osobno, zastanawiam się czy je połączyć, myślę że w ciągu kolejnych 2 dni coś się okaże.
Maluchy zostały odglucone (oczka, noski), umyte łapki z kupek zrobionych w podróży, zakropione 1x oczka Tobrexem i Difadolem.
Wydałam po drodze ok 43zł na Tobrex, Unidox solutab i Tears naturale II.
Ze swoich zapasów mam Difadol i Naclof oraz Braunol, no i kilka podkładów higienicznych, które już idą w szybkim tempie.
Nie używałam nigdy Tylovetu dla kotów, a unidox=doksycyklinę owszem. Jeżeli jest problem z chlamydią (wątpliwe) to też ją wytłucze.
Zjadły czy też im rozłożyłam w sumie 4 saszetki Whiskasa, bo to wożę w samochodzie na wszelki wypadek. Próbki z Royala dla kociąt nie ruszyły, ale popracujemy nad jedzeniem suchej karmy.
Maluchy są słabe, ciekawe jak zareagują na stres zmiany środowiska.
O ile maluchy z szopy mają brązowe kupy różnej konsystencji, to bezoczek zrobił musztardę. Jest najsłabszy moim zdaniem.
Zastanawiam się czym je karmić, na razie czym chata bogata tym rada. Najchętniej suche RC dla kociąt, żeby je odkarmić, no i suche zawsze wychodzi taniej niż mokre.
Niestety mandat uszczuplił moje i tak skromne zapasy do końca miesiąca.
Nie wchodziłam po bezoczka do środka, wolałam zostać z maluchami w otwartym aucie, żeby się nie przegrzały.
p.Irena jak już odjeżdżałyśmy to zrobiła histerię pod tytułem "nie zabierajcie mi go", zesduszko kazała mi szybko odjeżdżać zanim zabierze nam malucha.
Zapytała, czy po wyleczeniu może go odzyskać, odpowiedziałam że tylko wtedy jeżeli będzie miała odpowiednie warunki, co jak wiemy raczej się nie zapowiada. No cóż, czymś trzeba było ją zbyć.
Smród kotów czułam już przed wejściem do budynku.
Szopa też śmierdzi niesamowicie.
Jak podjechałyśmy, to p.Langer siedziała z kociętami i 2 garnkami - w jednym była herbata, a w drugim jakaś zupa - przemywała kociętom oczy herbatą a potem dawała im 1-2 strzykawki 2ml zupy.
W sumie już jadąc tam wiedziałam, że zabiorę wszystkie kocięta, bo jak wybrać któremu dać szansę a którego zostawić? To co zastałam na miejscu jeszcze mnie w tym utwierdziło.
Zapytałam ją, "no to kiedy zaczynamy kastracje i sterylizację kotów?" A ona na to, że one są chore i najpierw trzeba je wyleczyć. Nawet laik zdaje sobie sprawę, że w takich warunkach to nigdy nie nastąpi.
Fakt, nie widziałam kotów, ale biedak z łapką świerzba - który "uniemożliwiał położenie go na stół" - nie ma jak czytałam wątek. Niestety bardzo ciężko będzie podważyć czy też zrobić coś wbrew słowom dr Franiczka, bo ona jego teraz kocha najbardziej.
W dalszym ciągu uważam, że pomaganie tej pani bez zrobienia kastracji/sterylizacji JEJ KOTÓW ("one są moją własnością, ja ich nikomu nie oddam") jest dużym błędem, bezsensem wręcz, bo nieszczęścia będą się dalej mnożyć, a problem zamiast gasnąć będzie eskalował przy np lepszym żywieniu.
Uważam też, że koty poddane zabiegowi powinny być znakowane (nacinane ucho), na co p.Langer pewnie w życiu się nie zgodzi.
Zmykam powoli spać, jeszcze zajrzę do maluchów.
Gdyby ktoś chciał im jakoś pomóc, to na pw mogę podać numer mojego kocio-psiego konta (zbierałam tam na Bo(c)hunka, na Misia i wiele innych) .
Dla zainteresowanych adres lecznicy :
44-251 Rybnik, Małachowskiego 18
telefon kontaktowy nadal 506 717 698 Ewa