

Przewróciły oczami znajome, właścicielki pyszniących się paradną sierścią maine coonów i nev. Ani to rasowe, ani to rude i jeszcze w dodatku takie wyrośnięte, zamiast małej, puchatej kuleczki. Mało mroczna taka kota. I przetłumacz tu, że krówki najładniejsze. A ja od pierwszego zdjęcia w ogłoszeniu wiedziałam, że nie chcę innego kota. Podtrzymuję to - nadal nie chciałabym innego kota. Chyba że tylko kiedyś, do pary.

A imię? No jakże tu zmienić? Przyszła na początku maja i od tej pory we wszystkim, co robi, była... Mają. Ni mniej, ni więcej.

Dawniej krucha, chorowita kotka - teraz trudno w to uwierzyć. Mam nadzieję, że uda mi się dopilnować, by już tak zostało. Majeczka to prawdziwa majowa burza z temperamentem. Czasem gania za wszystkim, co się rusza i entuzjastycznie wojuje z drapakiem...

...czasem strzeli kociego focha i demonstruje wszem i wobec, jak groźnie jest do niej podchodzić...

...a jeszcze kiedy indziej wtula się we mnie i albo zasypia słodko obsypana mizianiem i głaskaniem, albo przepięknie mruczy.

O przedadopcyjnych losach dawnej chorowitki Majeczki a także o tym, jak trafiła do mnie i stała się nieustraszoną pogromczynią drapaka, puszek z jedzeniem i TŻa, możecie przeczytać w tym wątku:
viewtopic.php?f=13&t=103809
Możecie też tam przeczytać o jej starszej siostrzyczce, już dojrzałej, zażywnej kociej damie Fibi. Kto wie, może ją ktoś pokocha na tyle, żeby wziąć ją do domu?
To jest kontynuacja wątku Majowego z Kociarni. Wolę pisać o niej tutaj, ponieważ już odadoptowywać jej nikomu nie zamierzam
