Ależ mam wnerwa!!
Kląć mi się chce.
Przed chwilą moja mama zapytała mnie co robić. Jak pewnie wiecie na parapecie sypialnianego okna rodziców moich działa kocia stołówka. Moje wybredniaki niektórym żarciem gardzą, a wyrzucać grzech. Poza tym zima była sroga i grzechem byłoby nie wystawić miski bezdomniakom. W ubiegłym roku wykastrowałam krówkowego kocura, który był regularnie widywany w stołówce. Oczywiście nikt w sąsiedztwie się do kota nie przyznaje
Dwa dni temu mój tata widział na działce innego krówka (bo ten nasz "gość" to wypasiony jest i nie da się go pomylić), ponoć tak chudego, że żal patrzeć.
A przed chwilą mama widziała burasa, który na poczekaniu wtrząchnął 2 saszetki, które podarowała nam olamichalska i jeszcze chrupki rozsypane koło miski pozbierał. Mama więc wyłożyła kolejne 2 saszetki dla tych, które przyjdą w nocy. Nie wiem ile dokładnie kotów przychodzi. Niektóre są tak płochliwe, że jak wyczują obecność za szybą to zwiewają.
Bure jest widywane od kilku dni. Na pewno jest też coś w stylu pingwin. I wśród nich na pewno jest kocur, bo drzwi wejściowe mam tak oszczane, że historia
Przed zimą miałam bazarek na suchą karmę, ale ta karma skończyła się. A przecież nie tylko karma wchodzi w grę... Powinnam połapać te koty i wyciąć jak leci. Tylko kiedy... i co gorsza - ZA CO??
Poradźcie mi co robić. Te koty typowo bezdomne nie są, bo w okolicy jest gospodarstwo i one pewnie stamtąd są. Tylko tam każdy ma je w dupie. Są tam też dwie przemiłe suki, które przychodzą pod drzwi naszej kuchni i skamlą...
Wnerwiłam się. Ulało mi się. Nie wiem co dalej.