Limanka – łodzianie wiedzą.
Dość duża ulica w centrum starych Bałut, stare kamienice, niektóre niezamieszkałe czekają na wyburzenie, place po tych już wyburzonych, obok „słynny” Rynek Balucki – ogólnie taki nienajlepszy rejon.
Ale od początku. Wieczorem miałam wpaść d Mariji, zadzwoniła, że już jest w domu i mogę przyjechać, że przy Dworcu Fabrycznym widziała z autobusu kota, i ten kot „chodzi” po niej. Pogadać możemy i na dworcu, zgarniam ją do samochodu, klatkę akurat mam.
Wokół dworca różne budki, znajdujemy czynną, smagły chłopak z obcym akcentem nie o kocie nie wie, pracuje pierwszy dzień, ale kot sam się ujawnia – śmiga miedzy drzewami skwerku, przyczaja się pod samochodem. Lecimy (powoli, żeby nie spłoszyć) z klatką, Marija wabi puszeczką, kot przebiega na strzeżony parking i czeka po samochodem. Pan parkingowy kiwa głową ze zrozumieniem, kiedy Marija opowiada mu o kocie, który nam uciekł. Ustawiamy klatkę prawie na środku placu, chowamy się za samochody, czekamy – tu nie będę opisywać znanych wszystkim z autopsji wrażeń i walenia serca, kiedy cholerny kot wchodzi do klatki, już-już naciska zapadkę, wycofuje się, zastanawia, znów wchodzi, znów wycofuje, okrąża klatką i da capo al fine

.
W końcu się łapało. Śliczne czarno-białe typu Zorzo.
Lecznica całodobowa – mamy pecha, trafiamy na szefa – który zawsze prosi, by w weekendy nie uszczęśliwiać ich sterylkami, ale mimo to zawsze pokiwa głową i przyjmie potrzebującego.
Wracamy, przy Rynku Baluckem na owej Limance po chodniku latają koty. Ja w zasadzie niedowidzę, ale na wyraźne pytanie – czy ty widzisz to co ja? odpowiadam, że chyba koty.
Jet mocno po 22-giej, Marija bladym świtem ma gdzieś jechać, ja o 5tej rano łapać na Gdańskiej.
Zatrzymujemy się, nastawiamy klatkę – nie mamy waleriany, zgubiłyśmy. Koty kręcą się obiecująco, wyraźnie zainteresowane.
Marija z duszą na ramieniu zgada się zostać na chwilę sama, pędzę do domu po kontenerki, po drodze apteka, waleriana, wracam – Marija wlaśnie okrywa klatkę z burym kotem własna bluzą. Przerzucamy zdobycz do kontenera, przestawiamy klatkę w „lepsze” miejsce”, i właściwie szkoda dalej pisać….
W każdym razie są tam co najmniej trzy koty do złapania – biało-bury bezczel notorycznie zamykający klatkę i kpiący sobie z nas w żywe oczy, pingwinowate z białym noskiem i biało-bury wypłosz.
Do domu dotarłam prawie o 1szej. Na dzisiejszą łapankę zaspałam o pół godziny, pojechałam na Gdańską – na podwórku za samochodem biegnie biały kot. Rozstawiam klatkę, wabię, na dzkie nie wygląda, nawet dotknąć się dało – wszystko się zgadza. Dzwonię do pana, z którym byłam umówiona że już jestem, że kot z chwilę się złapie. Pan mówi że lata po podwórku, a mnie nie widzi, uzgadniamy szczegóły – w amoku wjechałam w podwórko sąsiednie. Kot wchodzi do klatki, zniecierpliwiona popycham go, klatka się zatrzaskuje, wrzucam do samochodu, zmieniam podwórko na właściwe. Pan i kot czekają, przekładam tego nieplanowanego do kontenera, pan łapie swojego na ręce, zgodnie z przewidywaniem (moim) dostaje pazurami i kot ucieka,. Czyli klatka, pól godziny i kot w środku.
Podsumowanie
1. płci na razie nie znamy.
2. czarno-biale z Dworca Fabrycznego nie wygląda na dzikie – pewnie trafi na dt do Mariji
3. bure z Limanki nie wygląda na dzikie – dmuchnęłyśmy komuć kota – trochę lżejszego oddamy
4. białe pomyłkowe nie jest dzikie, niestety wróci na swoje podwórko, nie mamy co z nim zobić
5. czarno-białe z Gdańskiej ma u sąsiada pana zapewnione kilka dni po zabiegu, i może zostanie tam na sale
A ja idę chwilę pospać, a potem „uszczęśliwić” kolejną lecznicę nieplanowanymi zabiegami w weekend..….