Amba przyszła, amba zjadła...
Wyciągnęłam wołowinkę do rozmrożenia. Włożyłam do gara i poszłam sobie...
minęło trochę czasu. Kituś przycupnął na krzesełku, nieruchawy jakiś, napuszony, bez wigoru.
TŻ: biedny kotek. Głodny chyba...
Ja: Wiesz co, może rzeczywiście. Odkroję mu troszkę tej wołowinki.
Kotek:
3 sekundy później, głos z kuchni
Ja: Kochanie, gdzie przełożyłeś to mięsko z garnka?
TŻ: Jakie znowu mięso?
Kotek:
Chwila milczenia.
My: Kit, ty oszukańcza bestio, ty złodzieju bez sumienia, ty obżartuchu nieumiarkowany
Kotek:
Kurtyna.