Otóż z maluchami jest tak.
Byliśmy na Paluchu. Rozmawialiśmy z Osobą Życzliwą Kotom (wiadomo o kogo chodzi). I oto jakie dostaliśmy informacje. Kocięta są w dobrym stanie, pod opieką OŻK i jeszcze kogoś z biura, karmione co 2,5 godziny, również w nocy - przez osobę z biura, za każdym razem w rękawiczkach. Podobno zachowane są środki ostrożności. Mam kontakt do OŻK i ona do mnie, w razie czego łapiemy po telefon. Podobno wiele osób kibicuje tym maluchom. No i nie mają i nie miały kontaktu z innymi kotami. Właściwie niewiele więcej możemy im zapewnić. Polecałyście mi OŻK jako osobę zaufaną. Widać, że chce najlepszego dla tych kociąt. W związku z tym, nie nalegaliśmy - tym bardziej, że opór był większy, niżby się wydawało.
Z rewelacji dodatkowych - koty szczepione Tricatem, Ducatem doszczepianie. Pogłoskę o szczepieniu Ducatem pani weterynarz nazwała "śmieszną". Ja - przerażającą. Co więcej, Paluch ma na stanie Virkon i korzysta (to wiem nie od wetki).
Weterynarz, z którą zresztą porządnie się ścięłam, należałoby podsumować tak:
"Jaka jest różnica między pedagogiem i pedofilem? Pedofil naprawdę kocha dzieci".
Gdyby powiedziała otwarcie, że ma związane ręce i nie może podać Caniserinu ani przygotować (broń Boże przyjąć z zewnątrz) surowicy od szczepionego kota, mogłabym ją zrozumieć. Ale babka próbowała mi udowodnić, że nic nie wiem, nawet czy krówka zmarła na pp czy koci katar (sądzę, że żałuje decyzji o zrobieniu testu), że ona jest w Paluchu już dwa lata i wie wszystko, a surowica to żaden lek i nie leczy, w związku z tym jej nie podadzą. Nota bene prosiłam o podanie surowicy maluszkom. Babka powiedziała, że marnuję jej czas.
Moim skromnym zdaniem powinna wylecieć na zbity pysk, ponieważ nie wykazuje ani krzty dobrej woli. Lekarz powinien się douczać, edukować.
Spytałam, jak to jest, że inni podają i to działa, a oni nie chcą nawet spróbować. Że jak coś pomaga, to nie można być ślepym na to. Stwierdziła, że ma
czyste ręce, bo w schronisku się tego nie praktykuje i już. I jej nic do tego.
Moim zdaniem guzik obchodzą ją zwierzęta i, dopóki ma plecy, nie boi się żadnej kontroli - powiedziała to wprost.
Jest to skandaliczne.
A co do działań, o których wspominałam wcześniej, to chodzi o bezpośredni kontakt z BOŚ i "przełożoną" p. Kierowniczki oraz ewentualnymi kontrolami, które mogą za tym pójść.
Przekierowanie kociąt do K. to jedynie kwestia podpisu p.I. pod deklaracją, że je przyjmie. Tyle dokładnie trzeba, by eko straż nie woziła kociąt na Paluch. Może się uda.
Tak czy inaczej, jak pisałam, tak tego nie zostawię.
Ale się wściekłam na tę babę, mówię wam - taki mur. I brak dobrej woli przede wszystkim. (Pomijam, że nawrzeszczała, że gdyby od niej zależało, to by wydała te 10-cio dniowe kocięta do adopcji - niech sobie je ktoś weźmie...

)
Dobra, idę ochłonąć.
Jeśli uważacie, że jednak trzeba wyciągnąć te kocięta, to zabierzcie je. Ja jestem skłonna zaufać OŻK, że nie da im zrobić krzywdy. Ale może głupia jestem, nie wiem. Skoro musiałam podjąć jakąś decyzję, to ją podjęłam po rozważeniu za i przeciw (również ew. przywleczenia pp do K.).