» Sob kwi 03, 2010 21:00
Re: zaginął kocurek w centrum Łodzi
Witajcie,
Kochani jak zaginął mój kotek, to wydawało mi się, że zrobiłam wszystko co można - wywiesiłam ogłoszenia w okolicy, dałam ogłoszenie w gazecie, przeszukałam piwnice , rozmawiałam ze spotkanymi osobami i pytałam. Doszło nawet do tego, że zaczęłam zaglądać w okna, czy gdzieś na którymś parapecie nie siedzi nasz kocurek.
W nocy z czwartku na piątek śniło mi się, że znalazlam kotka w piwnicy, tylko , że miał przetrąconą łapkę.
I wciąż miałam wrażenie, że kotek jest tuż obok, wystarczy zawołać i do mnie przyjdzie.
W piątek wracalam do domu ok godz. 22.30 i jak zwykle zrobliłam obchód okolicy. Potem weszłam na podwórko naszej kamienicy i przy każdym okienku piwnicznym wołałam kotka po imieniu. Jak odeszłam kawalek, wydawalo mi sie, że słyszę kotkę, ktorą przychodzi na nasze podwórko. ponieważ ją karmię reaguje na mój głos. Ale głos był taki przytłumiony, jak by gdzieś przykryty. pomyslałam, że nie możesię wydostać i poszłam w kierunku tego głosu, żeby jej pomóc. a jak się zbliżalam i wołalam "kicia, kicia" to usłyszalam wyrażny koci wrzask i to nie była podwórkowa kotka. Odszukałam okienko z ktorego sie ten wrzask wydobywał, odrzuciłam wszystki szpargały, ktore go okrywały, jakieś kawałki wykładzin, płyty itd i dotaram do okratowania spoza ktorego wyciągała sie do mnie szaro-brudna łapka. MOJEGO KOTKA!!!. TO NAPRAWDĘ ON. Nie moglam go wydostać, bo kratki płaskownika były tak ciasno ułożone, że kotek mógł przecisnąć tylko swoją łapkę. Usiłowalam go dosięgnąc i też nie moglam. Krata nie dawała się ruszyć. Pobiegłam krzycząc do domofonu i dzwoniłam, modląc się, żeby mój mąż szybko odebrał, bo bałam się, że kotek pomyśli, że poszłam sobie i się przemieści i znowu go nie znajdę. Po najdłuższej minucie mojego zycia moj mąz odebrał domofon. Krzyknęłam tylko, żeby zszedł mi pomóc, bo znalazlam kota, a nie mogę ruszyć kraty i pobieglam z powrotem. Kicia była tam nadal. Darł sie tak, że chyba go było słychać na pl. Wolnosci. Mój mąż nie nadchodzil. Zaczęłam się szarpać z kratą i nie wiem jak, ale ją oderwałam na tyle, żeby wyciągnąć kotka.
Miałam go w ramionach. Lizał mnie po twarzy i wpychał swój nos w mój nos. JEST. MAM GO.!!!
Przyniesliśmy go do domu. Darł się jeszcse przez dwie godziny.
Jest w zadziwiajaco dobrym stanie. Nie jest odwodniony. Nie był głodny. Jedynie strasznie brudny. Jak go głaskalam, to na reku zostawał tłusty , czarny osad. Kotek tak jest steskniony, że nie pozwala oddalić się nawet na chwilę. Ciagle go trzeba miziać lub drapać za uchem. Niech mi ktoś powie jak można spać i drapać kota za uchem.
Po dwóch godzinach sprobowaliśmy się położyć. Obdzwoniliśmy tylko najbliższych aby poinformowac o radosnej nowinie.
Kot z nami w łózku, pal diabli wszystkie przesądy higieniczne. . Całą noc spał na moim brzuchu.
We wtorek idziemy do naszego pana weterynarza, ale wszystko, poza straszliwym brudem wydaje się być ok. Brudny jest też tylko wybiórczo. Głównie łapy i brzuch. Nie schudł. Nie wiem jak to mozliwe po 12 dniach poza domem .
Wydaje nam się, że jednak chyba kotś go przez te parę dni przetrzymał w domu i wypuścił.
Najważniejsze, że już jest z nami.
Kochani. Dziękuję wszystkim, ktorzy wspierali mnie przez te wszystkie dni. To dzięki Waszemu wsparciu szukalam tak uparcie i nie tracilam nadziei. Dla wszystkich mam jedną radę. Nie dopuścić do takiej sytuacji, a jeżeli się zdarzy = szukać do końca uparcie. WARTO!!!.
Jeszcze raz dziękuję i życzę wszystkim spokojnych świąt. Ja mam swój cud wielkanocny.
Ptaszek