Kociaro, niestety Cyryl nadal niedoskonały, czyli pełnojajeczny (
przez totalny brak finansów - ja nadal bez pracy + brak premii dla TŻ-ta, bo w lutym chorował 
), ale mam gorącą nadzieję, że już niedługo, czyli po 10 kwietnia wreszcie stanie się kociastym wyższej generacji

Cyryl ma już ponad 9 miesięcy, ale nadal jest kotem wybitnie niskopiennym - dopiero w zeszłym tygodniu odkrył jak się wchodzi na kuchenny parapet

Górnych partii mebli jeszcze nie zwiedzał. Honorcia w jego wieku miała już " zaliczony" skok na żyrandol w pogoni za muchą

i spacery po karniszach w domku na wakacjach - dla niej im wyżej tym lepiej

Może Cyrylkowi jajka ciążą?
Dziś mija pół roku od odejścia naszej koteczki... Nawet nie wiem, kiedy to zleciało. Boli trochę mniej, ale kiedy oglądam jej zdjęcia, nadal nie mogę uwierzyć, że już jej nie przytulę, nie usłyszę słodkiego mruczenia i gruchania, nie pogładzę mięciutkiego futerka... Brakuje mi jej i to bardzo, mimo upływu czasu i obecności naszych kocurków.

1. foto to zdjęcie z dnia, kiedy do nas przyjechała na tymczas razem z rodzeństwem. Miała z sześć tygodni. granatowe oczęta i była najbardziej "groźna" - fukała i syczała, nakręcając pozostałe, bardziej ugodowe maluchy. Dwa dni później już się do mnie kleiła mrucząc ekstatycznie i ciamkając... (fotka druga - na boku przyszłego Pańcia też się dobrze malutkiej leżało

) Pierwsza nauczyła się wychodzić z otwartej u góry klatki, wspinając się niczym małpka. Kiedy jej bracia trafili już do DS i została sama z siostrą Sonią, zganiała ją ode mnie z kolan, bo należały do niej, Sonieczka mogła siedzieć co najwyżej na moim ramieniu. Nasza koteczka była jedynym kociakiem, o którego nie było ani jednego zapytania, aż do dnia w którym podjęliśmy decyzję, że zostanie z nami. Śmiałam się, że była moim prezentem imieninowym. Nie wyobrażałam sobie, żeby ją oddać. A teraz jej nie ma. Mojej Honorci, cudownej, ukochanej kociej króweńki...

Miałaby teraz półtora roku...
Cyrylek, mimo, że jeszcze nie ciachnięty, złagodniał, przytula się do Bazylka, myją się nawzajem. Przybiega, kiedy się go zawoła, rozkosznie grucha. Czasem chodzi po domu i płacze, zawołany i wzięty na ręce, przytula się zadowolony. Kocha mnie strasznie, aż mój Mareczek jest zazdrosny i smutny, bo od niego ucieka (a przecież na początku to właśnie Marka "urabiał"!

) W przeciwieństwie do Bazyla, nie ciągnie go na klatkę schodową - raz wyszliśmy we czwórkę, ale Cyryl spanikował po kilku krokach (był na rękach). Za drugim razem chciał wyjść, na chwilę postawiliśmy go na ziemi - zgłupiał, zaczął kręcić się wokół własnej osi i płakać wręcz rozpaczliwie, jakby się zgubił, mimo że stałam nad nim. Zauważyliśmy też, że boi się mężczyzn. Kiedy zauważy, że obydwoje wychodzimy, zdarza mu się rozpaczać pod drzwiami. Kiedy wracamy - siedzi przy wejściu, ale nigdy nie mruczy na powitanie, ani nie rozkłada się do miziania, czasem otrze się o nogi. Mruczy i ciamka niemal wyłącznie jak leżę w łóżku, notorycznie zajmuje Mareczkowi poduszkę

Cały czas zastanawiam się jaka traumę przeżył, jak musiał być traktowany, zanim trafił do P. Ewy, a potem do nas.

Na szczęście teraz już jest bezpieczny i bardzo kochany
