Poległam!
Całą kurację szlag trafił! Miodek doprowadził mnie dziś do rozstroju nerwowego!
Zaczął już wczoraj, ale wczoraj udawało mi się jeszcze znajdować w jego poczynaniach elementy zabawne.
Ukradł np. worek z herbatą, tak że znajdującą się w szklance cytrynę katapultował na całkiem wysoko umieszczoną półkę i zapitalał z nim po chałupie, nie pozwalając odebrać sobie cennej, kapiącej zdobyczy.
Pod wieczór wszyscy byliśmy hm... zmęczeni jego towarzystwem. Wchodząc do kuchni, zastałam niecodzienny widok.
Silence i Noise zgodnie przycupnęli na najwyższej kuchennej szafce. Chyba obwieścili ewakuację, ale dla mnie miejsca tam nie było.
Jak dotąd cierpliwie znosiłam Miodkowe wybryki. Jego slalom między moimi rękami w czasie, gdy usiłuję zmywać, usuwałam wszelkie badyle i akcenty "estetyczne", które kotusiowi przeszkadzały, sprzątałam niedoschnięte pranie, bo Miodzio lubi pustą suszarkę itp. Chłopak nie odpuści żadnej okazji, by nie skoczyć mi na garba, w czasie sprzątania kuwet, przemieszcza się pełnym galopem po mojej osobie, taranuje z rozpędem wszystko to, co znajdzie się na jego drodze, a to, czego na niej nie ma, też zahaczy!!!!
Dla Miodzia moment, gdy przywdziewam koszulę nocną, to sygnał do wzmocnienia aktywności.
Rozumiałam, że kot to stworzenie nocne i uważałam, że się zgramy, skoro jestem typem nocnego marka.
Zawsze cierpliwie czekam, aż Skarbek

się wyszaleje, by wreszcie móc przybrać pozycję horyzontalną.
Ponieważ moje wyro znajduje się na trasie jego galopów, a Skarbek

czasem robi zmyłki, bo jednak jeszcze nie dość się wyszalał, naciągam kołdrę na łeb, próbując ratować życie i zdrowie.
Naprawdę rozumiem, że większość kotów reprezentuje typ sowy.
Czemu więc mnie, trafił się piep.....y skowronek??!!!
Nieco po 4tej nad ranem, obudziło mnie wielkie "łub".
To oczywiście wazon, przewracany wielokroć za sprawą umieszczonych w nim badyli. Badyle dawno wyrzuciłam, bo miały wyjątkowo magnetyczny wpływ na koty, ale dziś w nocy wazon znów zaczął przeszkadzać.
Wstałam, postawiłam.
Po chwili "jeb".
Miodek nasłuchał się chyba bajek o dżinach, bo próbował do wazonu się wcisnąć. Zadanie awykonalne nawet dla tak zdolnego egzemplarza, no chyba że byłby chomikiem.
Wstałam, wyniosłam do łazienki.
Zaczęły się galopy.
Naciągnęłam kołdrę na łepetynę, tłumacząc sobie, że to tylko trwać będzie kwadrans, góra dwa kwadranse!
Zawsze wytrzymywałam, choć przyznaję że zdarza mi się zrywać z łóżka z okrzykiem " ku....a Miodzio!!" /Sąsiedzi, albo będą mnie gnębić za zakłócanie ciszy nocnej, albo przezwą mnie Puchatkiem./
Niestety stan pobudzenia koteczka miał utrzymywać się kilka godzin.
Wstałam, dałam pierwsze śniadanko.
"Obeżre się, to się uwali!" - myślałam z nadzieją.
Pojadł, ale nie poległ.
6.10 zadzwonił budzik. Wstałam mocno przetrącona. Dzielnie zniosłam Miodkowe towarzystwo w łazience, polegające na podtykaniu zgrabnego łebka w strefę plucia pastą do zębów, spychaniu z sedesu, uwalaniu się na aktualnie używanym ręczniku.
W czasie prób poprawiania urody, a raczej upodobniania się do ludzi o zdrowych zmysłach, Miodzio kilkakrotnie odbił się od moich pleców, czekając momentu, gdy wyciągnę kredki, maskary i inne niebezpieczne dla oczu przybory.
Hm.... dzień jakich wiele.
Wreszcie się wkurzyłam!!!
"Miodzio!! Jak jeszcze raz mi TO zrobisz, to ci przywalę!!! Zobaczysz!!" - zabrzmiało złowieszczo.
Diable wcielone, wszelkie moje próby okiełznania jego demonicznej natury, ma od zawsze w okolicach nasady rudego ogonka!
Spojrzał na mnie z ironią i niedowierzaniem.
"A co mi zrobisz? Złapiesz mnie??? Powodzenia!!! : "
Jakby na poparcie, tego co myśli na temat moich pogróżek, chwilę póżniej oberwał firankę.
Po raz pierwszy odkąd mam koty / bo jak miewam faceta, to znacznie częściej!/, z ulgą opuściłam domostwo i udałam się do pracy.
Cały dzień prześladowało mnie prawo Murphiego.
Hm.... a ludzie twierdzą, że to czarne koty przynoszą pecha! Te stereotypy!!!
