No to od początku...
Wzięliśmy kota, o którym myślano, że jest kotką i miał iść w worku popływać, był to wtedy kot wychodzący, ze wsi.
Po przyjeździe do domu był spokojny, grzeczny, ale jak synkowi skoczyła temperatura w nocy, a on upodobał sobie spanie z synkiem, to przyszedł i nad obudził skacząc po nas dokładnie.
3 dnia pokazał swój prawdziwy charakter i od tamtego czasu nie przespaliśmy ani jednej nocy.
2 dnia wylądował u weterynarza, dostał Stronghold po zważeniu, wet mu ściął pazurki i uszy przeczyścił. Zainkasował 40 zł i myślałam, że to dużo.
Jak mu oczy zaczęły łzawić, a zaropiało jedno, to poszliśmy do innego weta, do lecznicy, która wydawała nam się najlepsza. Miła pani w recepcji, super miła obsługa, no, ale tam 30 zł za 1 wizytę, plus kasa za leki i diagnoza KK. Dostał Scanomune, jakiś antybiotyk do podawania w domu. I przeszło. Oczko przemywałam jak synkowi NaCl. Ogólnie bardzo baliśmy się o zdrowie kota, synek mu przynosił swoje zabawki i mówił, że miałmiał ała...
Po tygodniu do kontroli z tym KK i dostał Oridermyl na uszy, nie chciałam robić posiewu, by nie czekać, tylko działać. Wizyta 15 zł i lek 38 zł.
Azor od 3 dnia nie dał nam nocy przespać, a to bawiąc się u nas w pokoju czymś, co schował pod dywan, a to miaucząc...
Pokój synka zamknęliśmy na noc nie pozwalając kotu tam spać po tym, jak tydzień po przyjściu do nas postanowił obudzić sobie synka o 3 w nocy, bo nikt nie chciał się z nim bawić.
Co do zabaw, bo zabawka na tasiemce, coś jak myszki, poza tym synka plecaczek. Ale Azor nie chciał bawić się jak koty które znałam - nie kręciło go ganiania za zabawką na sznurku na przykład.
Bawił się sam, bawi się sam głównie w nocy, albo jak wychodzę z domu, to zaczyna.
Jak w dzień usypiałam synka, to kładł się przy mnie, albo w nogach łóżka synka (śpimy w dzień czasem we 3

).
No i jeszcze tak... Azor wita nas, trzeba go raz dosłownie pogłaskać i już go nie ma - czuje się przywitany.
Jak ja się z nim bawiłam od początku, to jak wystawiał pazurki i mnie podgryzał, to mu podkładałam ten plecaczek synka.
Jak mąż się z nim chciał bawić, to też go podgryzał.
Czy mąż mu coś podkładał zamiast ręki własnej do pogryzania to nie wiem.
Jakiś czas temu pisałam o tasiemcu. Znalazłam z niemałą radością - aż sobie krzyknęłam - coś co wyglądało jak ruszający się paznokieć. Pojechaliśmy z tym czymś do weta, no i 15 zł za identyfikację, oraz info, że leczenie to jest 30 zł za pierwszą wizytę przy nowym schorzeniu, oraz 2 zastrzyki każdy za 30 zł. No i przy tym 2 zastrzyku 15 zł za wizytę. I mi się dzięki Wam też włączyła lampka czerwona, że coś nie tak, kot dostał tablety na tasiemca od iwonac z forum naszego, za co dziękuję jeszcze raz, a ja zmieniłam weta.
Ja karmię kota w 99%.
Od początku tak było.
Co do synka, to Azor długo był dziwnym kotem, pozwalał robić mu ze sobą wszystko.
Lekko lizał mu palce, pacnął łapą, ale bez pazurów.
Koniec z końców, gdy synek go testował na froterowanie podłogi kotem za ogon, to kot się wkurzył i go drapnął, to samo, gdy synek usiadł na nim i to samo gdy ugryzł kota w ogon... Raz ugryzł synka... Ale nikt nie miał do kota pretensji, bo nie bez wyraźnego powodu.
Ja byłam 2 miesiące w domu, od 2 lutego pracuję, z kotem i dzieckiem zostaje moja mama, Azor ją lubi, nie chce się bawić, z resztą z nikim nie chce w tej chwili, ale kładzie się obok niej, albo na kolanach.
Co do kuwetkowania, to okazał się kotem kuwetkowym, ale jak zrobi kupkę raz to potem wali obok kuwety, jeśli tej 1 kupy się nie wyjmie...
Azor nie daje nam przesypiać nocy... Podgryza stopy wiecznieee

a bawi się nie chce,
Hitem jest włażenie na szafę i płacz, by go ktoś zdjął, albo miauczenie pod prysznicem, tylko po jaką cholerę, to nie wiem.
Uciekł nam, a raczej teściowej kilka tyg. temu do piwnicy, szalałam z rozpaczy i strachu, mąż mówił, że nic więcej nie da się zrobić i tylko do piwnicy zszedł 2 razy, ogłoszenia rozwiesił... dwa! Ale to on Azora znalazł na drugi dzień rano.
Kastracja była, żeby przestał chcieć uciekać. No i śmierdział już, tak, że go co kilka dni z wkurzenia katowałam wycieraniem tyłka chusteczką dla niemowląt, oczywiście myśląc, że się obsrał...
Jak Azor uciekł i się znalazł, to wtedy przestałam liczyć pieniądze. Te kwoty wypisuję tu, byście zauważyły, że byłam wprowadzona w błąd, oraz trafiłam na wg. forum gazeta.pl na najgorszą lecznicę w Cz-wie.
Kastracja była 22 lutego, przeżywałam strasznie, noc przed nie spałam, zawaliłam tego dnia odliczenie się w Urzędzie Pracy, a potem wariowałam, że może go to boli, że może to, że może tamto. W nocy spał jakoś, obudził nas nad ranem na szafie...
Ogólnie zanim przywieźliśmy kota do domu zaopatrzyłam się w karmę Tesco, oraz puszki saszetki, wydawało mi się, to to lepsza karma niż jakbym ugotowała mu mięso...
Suche Tesco wylądowało u P. Bożeny - karmicielki kotów z mojego miasta.
Saszetki raz na jakiś czas, a takto je suche Purinę Cat Chow, oraz gotuję mu mięsko.
No i nauczyłam się, że jak na opakowaniu żwirku jest napisane, że można wrzucać do WC to nie znaczy to, że całą kuwetę od razu.
To tak pół żartem... yyy. powiedzmy...
Ale dziś nie jest mi do śmiechu, dziś jest mi źle, bo dziś jest źle.
Azor atakuje TŻ, a teraz jak gdyby nigdy nic śpi mu od godziny na brzuchu wtulony.
Prośba do mnie bym wszytko opisała jakoś, to dziwna prośba biorąc pod uwagę moje umiejętności pisania czegoś logicznie.
I ze mną jest niestety...
Upodabniam się do matki choć bardzo nie chcę. Wiem lepiej i tyle.
Ale po coś pytam, po coś szukam.
A jeśli odsuwam temat badania, to odsuwam myśl, że Azor mógłby być chory, tak samo jak nie chcę by chorował synek.
a co do problemów moich z TŻ... to dziś napisałam do jednej dziewczyny od nas z forum, czy by mnie nie przygarnęła na chwilkę, tak bardzo miałam dość, tak bardzo chciałam wyjść z domu... tylko, że Jej nie było...