W Sandomierzu jest Pani,która opiekuje się kotami na działkach.Leczy je w Stalowej Woli,u mojej znajomej wetki.Oczywiście sterylizuje.W większości wypadków wracają na działki.Bodzio,bo o nim zaraz będę pisać przyjechał na leczenie.Podobno nieokiełznany, nieobliczalny, bardzo chory.No to tylko ta choroba się zgadza.Zobaczyłam w lecznicy dużego burasa,podobnego do Floriana, bardzo chorego.Kot leżał na kocyku,ciężko mu było oddychać,z noska i oczu lała się ciecz,psikał i kaszlał.Głaskałam tego "dzikusa",a on mruczał i udeptywał kocyk,na którym leżał.Rozmawiałam z wetką o wykastrowaniu go i szukaniu domu.Jak bowiem wypuścić takiego miziaka? Wczoraj byłam w lecznicy, Bodzio już lepiej wygląda,leki zaczęły działać.Oczywiście zostanie wykastrowany ,na pewno go ogłoszę i spróbuję znaleźć domek.Jest taki kochany.Leży sobie na krześle w lecznicy,kiedy wetka przyjmuje pacjentów.Ma apetyt,już tak nie kicha,oczka znacznie lepsze.Pazurki zostały obcięte.Trzymałam go na kolanach,a ta bieda mruczała i wtulała się we mnie.Zdjęcia mam kiepskie,ale jutro zrobię lepsze.
Napiszę jeszcze tylko,że dawałam mu srebro koloidalne,tak na wszelki wypadek.Jak? Normalną,dużą łyżką.Jednym palcem otworzyłam mu pysio,wlałam zawartość łyżki,a kot tylko połknął i pomlaskał.Był w lecznicy może dziesięcioletni chłopczyk ze swoim pieskiem.Miłe dziecko.Głaskał Bodzia,a ten tylko mruczał.Nie bał się,nie reagował na psa,taka to "dzika bestia".

