Lulian dalej chory. Kicha jak z armaty, całe szczęście to jest super kochany facet (ma się tego farta) i ślicznie łyka tableteczki. Wsadzam do pysia i zjedzone

nie jest szczęśliwy ale drastycznych scen brak. I teraz sypia ze mną!

Co prawda na razie w nogach ale liczę, że niedługo uda nam się osiągnąć sukcesy większe. Chociaż oby do tego czasu minęło trochę więcej
I wiecie co, On chyba schudł

To jest wielka kumulacja stresu (mojego), kurde no! Czy odchudzanie musi działać tak szybko. A chyba przez chorobę Lulianek nie towarzyszy mi w codziennych czynnościach. To znaczy łazienkę ze mną odwiedza, bo wiadomo, że łazienka to najbardziej czadowe miejsce na świecie. Ale niestety przy Powitaniu Słońca nie skrada się, żeby wgryźć się w nogę, nie robi frontalnego ataku z pełnego rozbiegu na moją dłoń, po którym wykonuje dość ekhm specyficzny podskok i z zadartym ogonem biegnie schować się za jakiś element strategicznego rozwoju pokoju. buuu takie ćwiczenie w którym poza wykonaniem jakiejś czynności nie trzeba mieć oczu dookoła głowy, bo w przeciwnym razie grozi to zawałem nie jest już takie fajne ;(
Żeby nie było solidaryzuje się z kotem! Trochę zachorowałam i (jak na siebie bardzo) schudłam! W ciągu tygodnia prawie 3,5 kilo, wiem, że to za dużo... wystarczyło zmienić tryb życia. No i uwierzyłam w dobroczynne działanie jogi (to znaczy to były 2 tygodnie, ale w drugim ruszyłam z kopyta w dół). Bardzo polecam, energii mam mnóstwo.