Najpierw wyjaśnienia tytułem wstępu:
Przed kotami miałam psa. Do najmniejszych nie należał - co widać na zdjęciu w podpisie Przez wiele lat psem opiekowali się też moi rodzice- do momentu, gdy wyprowadzili się i pies został razem ze mną. Cierpliwie znosili rózne wybryki Sary - wyżeranie różnorakich produktów spożywczych nieopatrznie zostawionych mniej lub bardziej na wierzchu, wysypywanie smieci z wiaderka,włażenie na stół, z którego później sunia nie umiała zejść
Mama mojego TZ nigdy zwierzęcia nie posiadała, nie chciała i nie chce posiadać. Zwierząt nie rozumie, przeszkadza jej sierść,włażenie zwierząt, gdzie jej zdaniem nie powinny wchodzić itp.
Pojawił się Bańdzioch i oczywiście rodzina została zaproszona na podziwianie. Wizyty rodziców się nie obawiałam - no bo zwierzęta lubią. Wizyty mojej przyszłej teściowej (mam nadzieję
Wizyta rodziców - poszłam do kuchni robić herbatę. Z pokoju dobiega mnie aksamitnie- zimny głos mojej mamy: "czy mogłabys wziąć tego kota ze stołu? Przecież przy gościach powinnaś jakoś go przypilnowac". Wchodzę do pokoju - Bańdzioch przycupnięty na końcu ławy wącha kwiatki w wazonie.
Wizyta mamy TZ - sytuacja jak wyżej, robię w kuchni herbate. Przychodzę do pokoju i widzę z przerażeniem jak Bańdzioch łazi w poprzek ławy przechodząc nad czekoladkami. Ja w panice zganiam kota, ochrzaniając go, przepraszając gościa- a moja przyszła teściowa mówi: "daj spokój, on już kilka razy przelazł nad tymi czekoladkami"
Pojawiła się Szelma. Najłagodniejszą reakcją moich rodziców było pytanie: " a na cholerę Ci drugi kot?!"
Mama mojego chłopa przy każdej wizycie rozpływa się z zachwytu nad kotami, z uwielbieniem obserwując jak jej włażą do torby



Nie ma mowy, przecież żeby tracić minutkę czasu na przygotowanie dla kota posiłku
rodzice, czy matka TZ ale tam jeszcze ktos mieszka...
Gaia i Antałek