» Czw lut 11, 2010 20:16
Re: AFN-ZAKOCHANA OPISIA ;) -TYMCZASOWA POZNANIACZKA-SZUKAMY DS
Dobrze, że nie skończyła tak:
(Uwaga! Pisownia oryginalna bez cenzury.)
Czemu mnie się ciągle takie rzeczy przydarzają?
„Posiadam. Wróć. Moja żona posiada kota, rasy kotka, rasy czarnej, rasy ze
schroniska, rasy małe kocię. Guzik by mnie to obchodziło gdyby nie fakt,
że jest małe, że chodzi to to bez przerwy za mną i trzeszczy - a to na
ręce, a to żreć, a to trzeszczy dla samego trzeszczenia, zupełnie jak jej
pani. Generalnie pogłaskać mogę, kopnąć jakąś rzecz, która leży na ziemi
żeby kot za nią biegał też, niech chowa się zdrowo do czasu, aż raz
zapomnę zamknąć terrarium i zajmie się nim mój wąż, reszta to nie mój
problem. Ale do czasu. Staje się to moim problemem gdy moja współmałżonka
udaje się w celach służbowych gdzieś tam na ileś tam. I spada na mnie
karmienie, wyprowadzanie i sprzątanie po tym całym tałatajstwie. Jako że
to zawsze lekko olewam i robię wszystko w ostatni dzień przed powrotem
małżonki nie nastręcza mi to wiele problemów.
Kot jest od niedawna i od niedawna jest nowy zwyczaj - niezamykania
łazienki, gdyż w niej znajduje się urządzenie zwane potocznie kuwetą, do
którego kot robi to samo co ja w toalecie, czyli wchodzi i może spokojnie
pomyśleć. Mnie jednak uczono całe życie zamykać te cholerne drzwi do
łazienki za sobą, więc stale żona mi trzeszczała, że kot tam nie może
wejść i â??myślećâ??. Ja jestem stary i się nie nauczę, poza tym mieszkam tu dłużej niż ten kot, sam dom stawiałem, moje drzwi, mój kibel,
wypierdalać więc. I postawiłem na swoim. Od jakiegoś czasu kot chodzi do
toalety razem ze mną. Jak nie ma małżonki to musi zazwyczaj czyhać na mnie
albo miauczeć co by przypomnieć, że trzeba mu łazienkę otworzyć, bo jak
jest żona to ona ma już w biosie zaprogramowane - ja wychodzę i zamykam,
ona idzie i otwiera, żeby kot mógł wejść - taka technologia po prostu.
Czasem kot skacze na klamkę, ale ma jeszcze zbyt małą wyporność i zwisa na
niej bezradnie. Jednak jak moja żona będzie nadal go tak karmić- to w
szybkim tempie będzie za każdym razem klamkę upierdalał - a wtedy
wiadomo - wąż. Dobrze więc, uporządkuję: żona - delegacja, ja - praca. Wracam, wchodzę do domu, kot przy drzwiach do łazienki skwierczy, bo jak wychodziłem to
zamknąłem za sobą. Ok, kotku mnie się też chce. Idziemy razem - ja
toaletka, okienko uchylam, papierosik (bo żona będzie za trzy dni - więc
spokojnie wywietrzę) kotek swoje, ja przez okienko spoglądam, jest cudnie. Kotek
wskakuje na kaloryfer, na parapecik i patrzymy razem przez okno. No
cudnie. Kot skończył dawno, ja teraz, pet do muszli, spuszczam wodę, a ten
mały skurwiel jak nie śmignie i sru za tym petem z tego parapetu i do
kibla. Zakręciło nim dwa razy i kota nie ma. Nawet nie zdążył miauknąć. No
ja pierdolę. Nie ni chuja to niemożliwe jest. Przecież nawet taki mały kot
jest kurka wodna za duży, żeby przejść tym syfonem. Ale słyszę tylko pizdut - oż
kurka wodna, no to nie mogło mi się zdawać - coś ciężkiego poszło w pion. Kot
kurka wodna popłynął wprost w odmęty prawego dopływu królowej polskich rzek.
Lecę kurka wodna na dół do piwnicy, choć może powinienem od razu do schroniska,
zanim wróci moja żona - nie ma wafla, znajdę jakiegoś małego czarnego
skurwiela z białą krawatką, nie było jej kilka dni, może się nie połapie.
Ale chuj, najpierw do piwnicy - zbiegam po schodach, słucham - coś drapie
w rurze, pion, kawałek płaskiej rury - miauczy - jest, kurka wodna, żyje i nie
poleciał do sieci miejskiej. Nawet jak teraz zdechnie  to chuj,
przynajmniej będę miał jego truchło i powiem, że kojfnął z przyczyn
naturalnych albo tylko lekko nienaturalnych, bo przecież mi baba nie
uwierzy za chuja trefla, że kot sam wpadł do kibla. Ale na razie drapie i żyje.
Znalazłem taki wziernik, gdzie można zaglądnąć do tej rury i wołam. Kici,
kici! Ni chuja, nie przyjdzie, wołam, wołam, a ten kurka wodna głąb zamiast
przyjść do mnie to kurka wodna chce iść tam skąd przyszedł, czyli do góry w
pion. Ja go wołam, a on do góry drapie. I udrapie, udrapie kilkanaście
centymetrów i zjazd w dół. No pojebało i mnie, że tu stoję i jego (kota)
Tak przez pół godziny. Prosiłem, wołałem, błagałem, groziłem, wabiłem
żarciem i ni chuja, Â uparł się i nic tylko rurą do góry z powrotem do
kibla. Za daleko, żeby włożyć rękę, grabie czy cokolwiek. Jedyna metoda -
fight fire with fire - ogień zwalczaj ogniem.
Zatkałem tę rurę przy wzierniku deszczułkami, których używam na podpałkę
do kominka, żeby kot nie popłynął już nigdzie dalej i z buta na górę do
kibla - geberit i woda w dół - bombs gone. I bieg do piwnicy. Po drodze
słyszę jak się przewala po rurach - podziałało. Wbiegam do piwnicy i kurka wodna
koniec świata. Nie ma moich deszczułek - no może z jedna, cała
prowizoryczna tama poszła w chuj i kota też nie słychać już. Ja pierdolę.
kurka wodna, gdzie ta rura teraz idzie - coś mi świtnęło, że kanalizacja w
ulicy, dom od ulicy ze 30 metrów - może nie wszystko stracone i gdzieś się
zwierzak zatrzymał po drodze.
Biegnę na ulicę, jest studzienka - mam nadzieję, że to od mojego domu. Ni
cholery jej nie podniosę. Ciężka jak szlag i nie ma za co chwycić. Powrót
do domu i pogrzebacz od kominka, tym może uda się to podważyć. Ni
cholery - najpierw ugiąłem, potem złamałem żelastwo. Myśl! Auto stoi na
ulicy - mam pas do holowania, może uda się to szarpnąć. Hak, pas,
wsteczny - poszło, aż zakurzyło. Po jaką cholerę takie te wieka robią
ciężkie. Smród jak cholera, ale złażę tam - ciemno jak w dupie, rura jest,
wygląda, że idzie od mojego domu. Latarka. kurka wodna, mam w aucie, chujowa,
ale może starczy. Włażę po raz
drugi- smród mnie już nie zabije - przywykłem po chwili. Zaglądam i jest,
oczyska mu się tylko świecą. I znów ta sama bajka. Kici, kici, kici, a ten
mały skurczybyk spierdziela w drugą stronę. No ja pierdolę. Szlag mnie
trafi. Długo tu nie wysiedzę, jest zimno, śmierdzi, a na dodatek ktoś mi
zwali tę pokrywę na łeb i moje problemy się skończą jak nic. Nie chcesz po
dobroci, to będzie po złości.
Do domu, po brezent. Wyłożyłem dno studzienki, tak by mi nie wpadł
głębiej. Zużyłem wszystkie taśmy samoprzylepne, plastry, żeby nie wpadł do
głównej nitki kanalizacyjnej. Zaglądam co chwilę do rury, ale słyszę tylko
miauczenie i nic nie widzę. Poszedł gdzieś w pizdu. Jeszcze tylko trójkąt,
żeby nikt się w tę otwartą studzienkę nie wpierdolił, bo na ulicy ciemno.
Sąsiad, kurka wodna, ciekawski, widziałem żłoba jak patrzył przez okno, jak
próbowałem pogrzebaczem podnieść wieko. Nie przyszedł pomóc, a teraz chuj
złamany stoi i się dopytuje. Co mam mu kurka wodna powiedzieć? Że przepycham
kotem kanalizację? Idźżesz w chuj, pacanie. Powiedziałem mu w końcu, żeby
poszedł do domu i pozatykał sobie też wszystkie otwory, bo na początku
osiedla była awaria i wszystkie ścieki się wracają i wybijają w domach - a
ten baran się przestraszył, poleciał i przed swoim domem siłuje się z
pokrywą. Niech ma za swoje.
Wracając do kota - bo menda tam siedzi i nie chce wyjść. Mam wszystko
gotowe, więc do domu, jedna wanna, druga wanna, koreczek i napuszczam
wodę. Papierosik i czekam pod studzienką, bo nuż mu się zmieni i wyjdzie
dobrowolnie. kurka wodna, drugi sąsiad przyszedł - po pięciu minutach następny
odmyka wieko, teoria samospełniającej się przepowiedni działa - kurka wodna,
ludzie to są barany. Idę do domu, obie wanny pełne, ognia - spuszczam wodę
z wanien i dokładam dwa spusty z dwóch spłuczek z domu. Nie ma chuja, to
go musi wygonić albo utopić.
Lecę na ulicę, woda wali na brezent aż huczy, a tego skurwiela dalej nie
wylało z kąpielą. kurka wodna mać, urwało się wszystko w pizdu i popłynęło, bo
ileż to utrzyma tej wody. Brezent, taśmy, plastry, sznurki - w chuj - jak
się to gdzieś przytka, to będę miał przejebane. Znowu do domu po drugi
pogrzebacz, bo trzeba zamknąć ten pierdolony dekiel. Wchodzę - a ten
skurwiel kot tarza się w sypialni po łóżku. No ja pierdolę! Jak on kurka wodna
wyszedł, którędy? Ano kurka wodna wziernikiem w piwnicy - zostawiłem otwarty. Ja
kurka wodna stoję i marznę a ten gnój tarza się w mojej pościeli. Zajebię.
Przerobię na pasztet. I jeszcze z radości włazi na mnie. kurka wodna mać.
Przynajmniej kuleje. Straty: zajebane łazienki, w obu przelała się woda z wanien, zajebana piwnica, bo zostawiłem otwarty wziernik i duża część wody poleciała na
piwnicę. Pościel w sypialni do wyjebania, brezent z reklamą firmy -
poszedł w chuj, latarka - w chuj, pogrzebacz w chuj. Afera na ulicy jak
chuj.”