Tak jak wczoraj pisałyśmy, Joś jest dymny. Naprawdę dymny. Zwłaszcza na brzuchu, łopatkach i w dodatku ma ogonek w paseczki. Czasem jak się nastroszy, widząc Korę której niestety nadal nie lubi, z tym pasiastym ogonem wygląda jak wiewióra. Pomijając już to, że ogonek wyglądem przypomina wiewiórzą kitę, to na dodatek jest on nieproporcjonalnie długi i sterczy jak antenka. Zupełnie jak u wiewiórki, która przecież swoją kitką mogłaby się przykryć. Ale nie o tym. Dziś po południu Josiowi znów zachciało sie wariować, szalał i biegał (tym razem bez kaczusi, a sam), bawił się w najlepsze. Jest tym mistrzem i czasami, jeśli nas rozśmieszy (co jest na porządku dziennym) mówimy do niego "mistrzuniu". Dzisiaj nas tak bardzo bardzo rozśmieszył. Bo kto by nie wymiękł na widok małego wariatuńcia, atakjącego piłkę tenisową, która jest niewiele mniejsza od jego głowy? Chwilę poganiał, połobuzował i przyszedł na biurko. My dalej się śmiejemy, już nie tylko z Joszka, ale ogólnie. Joś usiadł na zeszycie i ząbkami uczepił się rękawa. On tak lubi. Jak tak robi, to najczęściej leży na plecach i widać mu brzuch, jego czarno-siwy brzuch. My śmiejemy się jeszcze bardziej. I wtedy padają słowa: Ty pierniczku spalony...!
Pierniczkiem nazwałyśmy go właśnie ze względu na ten jego kolor, jego umaszczenie. Może to takie śmieszne, ale w żadnym wypadku
obraźliwe. Pierniki (świateczne) są brązowe, a jeśli się spalą- są czarne. Joś jest czarny, ale czasem wygląda jakby miał tylko nałożony na siwe futerko gruby, duży płaszcz, w dziewięćdziesieciu procentach zakrywający pierwotny kolor. Czyli jest jak piernik. Oj mamy z tym Josiem wesoło, oj mamy. Przynajmniej jesteśmy zdrowsze, bo przecież... śmiech to zdrowie.
