Wczoraj zdarzył się cud...
Siedziałam w pokoiku zakopana w papierach po uszy. Mój TŻ oglądał tv, a Schiri jak zwykle leżakowała na chodniczku w łazience. W pewnej chwili zaczęła się dobijać do mojego pokoiku - drapanie pazurkami o drzwi powoduje moją bardzo szybką reakcję
Schiri postanowiła mi potowarzyszyć. Na początku dużo "rozmawiałyśmy" - o pogodzie, o miziankach, o kocim jedzonku...

Dałam się nawet wciągnąć w zabawę - bo przecież północ to odpowiednia pora na ganianie za sreberkiem...
Kociątko chyba zmęczyło się zabawą, więc ułożyło się na samym środku papierowej sterty i nastawiło swój łebek do głaskania...
A później... moja kocia dama... wdrapała się na moje kolanka... tak po prostu... na kolanka...
Ułożyła się wygodnie, włączyła traktorek i najzwyczajniej w świecie leżała wywalając swoje kształtne ciałko do miziankowania...
I tak sobie leżała... z 15 minut na pewno... całość zakończyła się wprawdzie atakiem na rękę, ale to naprawdę nic takiego, bo dla mnie i tak zdarzył się cud...
