W pokoju stoi duża (normalnej wielkości, ale z punktu widzenia Josia, jest duża) suszarka na mokre ubrania. Po pokoju chodzi mały (patrząc na inne koty, naprawdę wydaje się drobniutki) Joś, ciekawy wszystkiego wiercipięta. Po chwili josiowe oczy odnajdują puszkę z suchą karmą, która leży na... suszarce. Joszko nie zamierza zwlekać, on chce jeść. Co z tego, że niedawno jadł i wcale nie jest głodny, on chce. A jak czegoś chce- to to osiąga. Kładzie po sobie uszy, cwierczy- daje sygnały, że zaraz wskoczy na biały szkielet. Nie zwraca uwagi na protesy dwunożnych, którzy z końca pomieszczenia upominają skoczka. Wskakuje. I już jest na miejscu, parę milimetrów i nosem dotknie puszki. Nie przewidział tylo jednego szczegółu- że metalowe pudełko jest zamknięte. On jednak nie zamierza się poddawać, drapie pazurami i próbuje- bezskutecznie- ściągnąć przykrywkę. Robi to z niezwykłym sobie poświęceniem. Szuszarka zaczyna się lekko kołysać i nagle... przewraca się, ląduje na ziemi, wszystkie ubrania opadają. Josiu w porę odskakuje i z zabawną miną ucieka gdzieś w kąt pokoju. Wprawdzie nie dopioł swego, bo zjeść nie zjadł, ale przynajmniej miał fajną przygodę... Łobuzem jest, ale podkreślamy, że fajny z niego kot i bardzo pocieszny.
Dziś jakiś taki rozgadany chodzi po domu. Miauczy, mruczy, na kolana wskakuje. Chyba ma dobry humor
