Dziękujemy kochanym ciociom za życzenia i zainteresowanie naszym losem

.
Kociaste dbają, oj dbają, żeby Dużemu i Dużej atrakcji nie brakowało

.
We wtorek TŻ zawiózł Kimisię na kontrolne badanie krwi. Mieliśmy sprawdzić czy wyniki wątrobowe po kilku tygodniach łykania heparegenu i hepatilu się poprawiły i czy można brać się za ząbki. W środę dr Ewa obejrzała wyniki, stwierdziła, że jest dużo lepiej i że można przyjeżdżać. Razem z Kimcią do obróbki stomatologicznej pojechał Drops, który od dawna ział nam niezbyt wonnym oddechem z paszczy

.
Dropsik odmawiał współpracy, Ewa musiała podawać mu narkozę 3 (!) razy, bo chłopak postanowił bronić swojego cuchnącego kamienia jak niepodległości i za nic nie chcia zasnąć. W końcu jednak uległ i dał sobie obrobić paszczękę. Okazało się, że pod kamieniem wszystkie ząbki ma bielutkie, zdrowe, dziasła też ok. Kimisi niestety trzeba było usunąć wszystkie zęby poza kłami. Były w bardzo złym stanie, a dwa trzonowce, ktróre jako tako jeszcze wyglądały Ewa po namyśle też wyrwała. Niebawem by się i tak popsuły i trzeba byłoby Kimci fundować kolejną i narkozę i stres. Na razie jest biedniutka, dziąsełka się goją, ale z każdym dniem je więcej i lepiej. W piątek jedziemy z nią na kontrolę, pobierzemy też krew Kici, żeby skontrolować nerkowe wyniki.
Po wyjściu z lecznicy Duży w trzaskającym mrozie mężnie popędził jeszcze do sklepu zoologicznego po przeciwnej stronie ulicy po kocią miętę w spraju zostawiając nas w lodowatym samochodzie

Miętka owa była niezbędna w jego mniemaniu dla popsikania nowego posłanka, które pańciuś za całe 80 zł zafundował kociastym z pieniędzy, które uprzednio pożyczył od dobrych ludzi na życie

(bo nasze kieszenie od co najmniej tygodnia świecą wielkimi pustkami). Posłanie jest piękne, puchate, wysłane beżowym misiem w brązowe kopcie łapki, ma wielkość koła młyńskiego i leży pod fotelem tworząc super schowanko. Kociaste są zachwycone, kolejka do uwalania w nim tyłków jest dłuuuga

. Co jeden wyjdzie, następny się tam gramoli i tak w kółko

.
A popsikanie miętką wywołałą już zupełnie nieopisaną ekstazę

.
No i tak to radośnie w piątek świętowaliśmy koniec tygodnia pracowego, początek upragnionego weekendu i koniec (na jakiś dłuższy czas) wędrówek z kociastymi po wetach. Ha, ha, naiwniaki

.
W sobotę rano patrząc jak koty odchodzą od śniadania zauważyłam, że Kacper jakoś tak chwiejnie chodzi, z wysiłkiem stawia tylne łapki, a cała dupinka sprawia wrażenie niestablinej. Najpierw się pocieszałam, że mi się zdaje, ale gdy gdzieś po godzinie kołysząc się jak kaczka, z trudem doszedł z dziesięć kroków do kuwety, a potem popiskując natychmiast z niej chwiejnie wyszedł i w zasadzie upadł dupką na podłogę - to już mi włosy dęba stanęły. Razem z TŻ-em zaczęliśmy go delikatnie macać po dupce, nóżkach, sprawdzać, w który miejscu reaguje itp. Wyrywał się, denerwował - daliśmy spokój, nie chcąc go stresować. Postanowiliśmy go poobserwować i zaczęliśmy się zastanawiać, co się mogło stać. Jeszcze w piątek Kacper z Trusiem biegali po całym domu jak poparzeni, bawili się, wszystko było ok. Kitek całą sobotę przeleżał, nie miał apetutu, skubał ledwo co, a ja rwałam włosy z głowy.
W niedzielę niestety nie było poprawy i pojechaliśmy na Pojezierską. Ania Zmienniczka popatrzyła jak chodzi (a raczej jak się przerwaca

), dokładnie i delikatnie go wymacała nie znajdując żadnego podejrzanego miejsca. Kacperek reagował w dolnym odcinku kręgosłupa, wydawało się też, że boli go udo lewej nóżki. Ania zaordynowała trzydniowy antybiotyk, dostał leki przeciwzapalne i przeciwbólowe. Na moją prośbę utoczyła dwie fiolki krwi, bo postanowiliśmy zbadać czy przyczyna nie leży np. w chorobie wirusowej, czy jakiś problemach "nieurazowych" ogólnie mówiąc. Zrobiliśmy pełną morfologię z biochemią, pełen jonogram, cukier ... Zawieźliśmy na sygnale do Kopernika. I nic, wszystko jest ok.
Mimo podania leku przeciwbólowego nie było poprawy - nadal nie chodził, przewracał się po 3 krokach, nie miał apetytu, ledwo poskubał pierś z kurczaka. I cały czas leżał biedulek

. Wieczorem zsunął się z koszyka pod ławą, przeszedł trzy kroki pod łóżko i leżąc z niewładną dupką na ziemi zrobił siusiu. Widząc go w tam stanie miałam najgorsze wizję, rwałam włosy z głowy i opłakiwałam tę biedną chudzinę

.
Dziś rano zerwałam się bladym świtem i w strachu poleciałam sprawdzić co z nim. Akurat zszedł ze swojego posłanka w przedpokoju i chwiejnie wszedł do kuwety, którą mu tam specjalnie tylko kawałeczek dalej wczoraj postawiłam. Troszkę popłakując zrobił jednak siusiu przykucając, a nie przerwacając się. Do kuchni, do śniadanka dodreptał ok. 10 kroków sam, potem się położył, ale gdy zaczął jeść przysiadł i tak w zasadzie spałaszował całe śniadanie. Po jedzonku znów chwiejnie poszedł do koszyka, ale jakoś tam dodreptał. Wychodząc zostawiłam go leżącego na kocu na kanapie.
Wygląda na to, że jest trochę lepiej, odrobinę kamień spadł mi z serca, ale i tak bardzo się martwię i niepokoję. Wygląda na to, że może wariując na drapaku może z niego spadł i gruchnął chudym grzbietem o podłogę. Może ma jakiś obrzęk na kręgosłupku, który musi się wchłonąć albo co ...
Mam nadzieję, że jak wrócę do domu zastanę go w lepszej formie i że dolegliwości szybko mu miną.
Osiwiałam juz z nimi dawno
Takżetego ...
