Dziś jak byłam w kościele zaczął mi wibrować telefon, więc wyszłam i zanim zdążyłam oddzwonić, dzwoni jeszcze raz odbieram a tam kobiecy głos " proszę przyjść po kotkę tu i tu, znalazłam ją w piwnicy" no to ja biegiem nie patrząc na nic na przełaj pod podany adres, dotarłam do tej Pani a tam moje kochanie, siedzi na rękach Pani, przestraszone, wychudzone, brudne i normalnie obraz nędzy i rozpaczy. Pani nakarmiła ją kurczakiem z miseczki, którą podłożyła jej pod nos. Od razu wzięłam maleństwo do siebie, zaczęła mruczeć

to było najcudowniejsze uczucie na świecie móc ją jeszcze raz przytulić!
Generalnie skąd Pani wiedziała? Jakieś 2 dni temu wrzuciłam jej ogłoszenie na balkon, bo ona trzyma taki namiocik dla kotów na balkonie żeby się miały gdzie schować. Pomyślałam, trochę daleko od domu, ale "a nóż widelec"... No i Pani dziś zeszła do piwnicy, a tam w rogu skulone, zziębnięte kociątko od razu skojarzyła, że to Mru i zaczęła ją wołać po imieniu, więc Mruśka podeszła. Nie wiadomo jak się tam dostała, bo okno było zamknięte, ale to teraz nie ważne
Pani nie chciała nagrody, powiedziała tylko, żebym pomogła jej znaleźć dom dla pięknej czarnej, aksamitnej kotki, która przybłąkała się do niej z dwoma maluchami. Jeden maluszek uciekł i zdechł, drugiego wyadoptowała. Teraz została ta piękna i miziasta kotka, której będę się starać znaleźć dom

dziękuję Wam wszystkim za wsparcie, bez Was bym już zwątpiła, teraz jestem najszczęśliwszą kociarą na świecie i spełnił się mój cud świąteczny

Od dziś Mrusia będzie nosić adresówkę codziennie, czy tego chce czy nie! A brat za karę będzie chodził po całym osiedlu i zrywał ogłoszenia!
P.S. Otuliłam Mrunię kocem i śpi sobie pod gorącym kaloryferem
