

Małej przybyło trochę siły - chodzi już do kuwety robić większe rzeczy, siku nadal potrafi wylądować w łóżku na kocu. W nocy miałam na łóżku małą kuwetę i było ok, wszystko do kuwety. Rano obudziło mnie grzebanie

Apetyt dopisuje, glist w kupie na razie więcej nie widziałam.
Dzisiaj wieczorem po powrocie z lecznicy zaczęła się wylizywać=myć, a potem pobawiła się piłeczką z piórkiem, co widać na zdjęciu. Nie ma jeszcze siły na długą zabawę, ale to już spory postęp.
Mam problem.
Rozmawiałam dzisiaj z "właścicielką" Mysi. Nie była to miła rozmowa. Chodzi oczywiście o pieniądze.
Napisze wszystko od początku :
W sobotę mąż tej pani i syn przywieźli umierającą Mysię - wychłodzona, odwodniona, nieprzytomna. Cudem udało się ją zawenflonować, po ciepłej glukozie odzyskała przytomność, zaczęła coś jeść. Kotka 3,5 miesięczna, ze stałymi jedynkami, ważąca 510g zamiast ok 1500g.
Z opowieści wynika że kotka pojawiła się z matką koło ich domu pod koniec września. Nie wiem kiedy zabrali ją do domu, czy w ogóle zabrali, w każdym razie twierdzili że w sobotę rano jeszcze biegała. A o 10 przywieźli "szmatkę".
Kotka została pod kroplówką i popołudniu w sobotę przyjechała już ta pani z mężem. Od pierwszego zdania wiedziałam że będą problemy. "Kotka nie jest jej, ona ją tylko przygarnęła", "ile ona musi mieć ten wenflon i po co", dlaczego to tyle kosztuje, przecież to nie jej kot itp
Ponoć byli z kotką jakiś czas wcześniej bo ropiały jej oczy, dostała jakieś krople, została odrobaczona i odpchlona - nie ma śladu po tej wizycie w komputerze.
W sobotę zapłacili 44zł za wizytę z kroplówką i lekami, plus saszetki Kitten z Royala.
W niedzielę przyjechali na kontynuację, kotka dostała część kroplówki, resztę miała dostać w domu - ale państwo nie potrafili podłączyć. Zapłacili 36zł
W poniedziałek przyjechała pani, od wejścia z pretensjami ile ona jeszcze będzie musiała z tym kotem jeździć, chciała żeby zdjąć już wenflon i "niech organizm sam walczy".
Kotka sikała pod siebie, nie miała siły chodzić, wypadnięte trzecie powieki - widać jej stan na pierwszych zdjęciach które zrobiłam.
Poprosiłam panią żeby zostawiła kota na kroplówce i przyjechała popołudniu.
W międzyczasie zadecydowałam sama, że zabieram kotkę do domu, bo jeżeli ma żyć to trzeba ją intensywnie leczyć przez 1-2 tygodnie albo i dłużej. Kończyłam pracę o 16, nie miałam telefonu do tych ludzi, więc jak przyjechali to kota ani mnie już nie było.
Poprosiłam o kontakt telefoniczny w piątek.
Pierwszy telefon dzisiaj odebrała koleżanka (przed moim dyżurem) - pani pytała o stan kota. Koleżanka powiedziała że trochę lepszy, ale słaby i nadal wymaga leczenia, zgodnie z prawdą zresztą, oraz zapytała czy pani będzie chciała zabrać kota czy mamy szukać mu domu. Pani niemiło odpowiedziała że ona pyta o stan kota a nie będzie odpowiadać czy go zabierze czy nie.
Drugi telefon odebrałam ja - że pani "zainwestowała w kota i dzieci go bardzo chcą", że nikt jej nie zapytał, czy ona się zgadza na leczenie kota i zabranie go przeze mnie do domu (zgodne z prawdą, sama o tym zadecydowałam żeby ratować kota).
Pytała ile to będzie kosztowało. Zgodnie z zaleceniami szefa powiedziałam 10-15zł/dzień, ale odpowiedziała że mam jej zejść z ceny do 5zł/dzień albo ona jutro przyjeżdża po kota.
Próbowałam zaproponować ponownie szukanie kotu domu i że wtedy nie musiałaby płacić za żadne leczenie, ale się nie zgodziła bo "ona już w kota zainwestowała 150zł" (wg mnie 44+36=80) i ona chce kota bo "dzieci się przywiązały". No tak - jak patrzyły na zagłodzonego kota od września to się przyzwyczaiły :/
Jak powiedziałam że w poniedziałek zadecydowałam o zabraniu kota, bo wymagał intensywnego leczenia i kroplówek, to odpowiedziała że wie, że oni nie podali w niedzielę kotu kroplówki, bo nie potrafili, "ale przecież oni nie muszą tego umieć" z taką chamską hardością.
Koniecznie chciała wiedzieć ile leczenie będzie trwało - ale kot to nie maszyna że powiem że za 3,5 dnia będzie naprawiony, jakoś nie chciała mi chyba wierzyć.
Kolejny termin to przyszły tydzień, mam do niej zadzwonić.
Jeżeli Mysia będzie się czuła dobrze, to ok, oddam ją. Ale co jak nie będzie silna? Przecież oddanie jej do tego domu to wydanie na zmarnowanie

bo jej życie jak widać przeliczone jest na pieniądze, aktualnie warte jest dla tej pani 5zł/dzień.
Jeszcze w poniedziałek chciała zdejmować wenflon i wypuścić, a dzisiaj ponoć kot ma miejsce w kuchni i dzieci na niego czekają.
Podłamałam się.
Macie jakieś pomysły? Myślałam nad wykupieniem kota.
Jak się zabezpieczyć przed takimi sytuacjami na przyszłość? Bo pewnie na mojej drodze stanie niejeden zwierzak, którego trzeba będzie odebrać właścicielom

czy też ratować przed właścicielami, zwierzak którego da się uratować, ale trzeba do tego chęci i wkładu fizycznego, czasowego i finansowego, których "opiekunom" szkoda poświęcić.