Chyba źle napisałyśmy.
Joś absolutnie nie jest dzikim kotem, to tylko wystraszony mały 'dzieciak', zagubiony i lekko przytłoczony nagłą zmianą otoczenia. Przez moment podejrzewałyśmy, że cierpi na depresję - nie chciał jeść, chował się przed światem, w kontaktach z ludźmi był kompletnie obojętny, był osowiały, nieśmiały i nieswój. W pierwszych dniach. Teraz jest lepiej. Przed godziną truchtał za mamą po pokoju cichutko miaucząc, tylko dlatego, że był głodny. Dostał wątróbkę, zjadł ją pośpiesznie, potem wskoczył na biurko i zaczął się barankować do siedzącego obok ludzia.
On nigdy chyba nie był dzikim kotem, a już napewno nie jest nim teraz. To tylko wystraszony futrzak, ale z dnia na dzień jest lepiej. Jest coraz śmielszy i pewniejszy siebie. Dzisiaj znów biegał z postawionych ogonkiem na antenka, znów wskoczył na kolana i porządnie się rozmruczał. Tyle, że tak nie jest cały czas. To są wybrane momenty wciągu dnia. Najprzychylniejszt jest człowiekowi wieczorem i jak jest głody lub ma interes do ludzia. Po południu, w 'biały' dzień, raczej ciążko go złapać (chyba, że ma interes, albo jest głody - punkty wyżej wymienione). Wieczorem natomiast dość odważnie chodzi po pokoju, wczoraj nawet ocierał się o nogi.
On tak szybko się zmienia. Tak szybko zmienia się jego nastawienie do ludzi, że aż cieżko za nim nadążyć. Już same nie wiemy, jak on jest.
To przekochany kot.
Aha, tak nam się przypomniało. Padło tutaj, na wątku ostatnio pytanie o imię Yoszko. To nie my go nazywałyśmy, z takim imieniem do nas przyjechał. Fajne ma imię, oryginalne!
Niebawem będą nowe zdjęcia.
Joś baaardzo dziękuje z miłe słowa

i za wklejanie banerków do podpisu

Edit: Joanno Ka, chyba nie mówisz o Amber, że dzika?
