jestem czteroletnim, czarnym kocurem, który chciałby opowiedzieć Wam swoją historię. W ciągu miesiąca moje kocie życie zmieniło się o 180 stopni.
Przez całe swoje życie miałem swoją Panią i swojego Pana. Mieszkałem z nimi w ciepłym mieszkaniu, miałem bezpieczny kąt i pełną miskę, a w niej same kocie przysmaki.
Byłem kocim jedynakiem, któremu nic nigdy nie brakowało. Do czasu...
Nagle stało się coś, czego nie potrafię zrozumieć.
Okazało się, że mam problemy ze słuchem.
Przestałem reagować na "kici kici", nie słyszałem, jak moi Państwo mnie wołali, nie dochodziły do mnie dźwięki zza okna..
Nie wiem, co zrobiłem źle


Na początku października oddali mnie do wrocławskiego schroniska. Byłem bardzo wystraszony - nie chciałem jeść, zaczęła wypadać mi sierść, ze stresu nabawiłem się rozstroju żołądka.
Zlitowała się nade mną wspaniała starsza Pani, przygarnęła pod swój dach, zapewniła wikt i opierunek. Pokochałem ją.
Niestety ze względu na zły stan zdrowia i brak sił do dalszej opieki nade mną, Pani musiała mnie oddać.
Trafiłem do domu tymczasowego. Dom jest ciepły, mam co jeść, ale nie potrafię się dogadać z dwoma innymi kotami, które w nim mieszkają. Bardzo się ich boję

Marzę o domu, w którym byłbym jedynakiem, żebym z nikim nie musiał się dzielić moją nową rodziną.
Ze względu na moje problemy ze słuchem, nie mogę wychodzić na zewnątrz - byłoby to dla mnie zbyt niebezpieczne.
Jestem bardzo miłym kotem, lubię się miziać i wylegiwać w fotelu. Nie niszczę sprzętów
domowych, korzystam z kuwety.
Jestem szczepiony, odrobaczony i wykastrowany.
Szukam kogoś, kto zapewniłby mi bezpieczny dom niewychodzący, kogoś, kto pokochałby mnie, ale już tak na zawsze.
PS. Mój dziadek był pełnokrwistym main coon'em



