» Śro paź 28, 2009 12:23
25
Nie pamiętam ulicy, wjeżdżało się tak jakoś śmiesznie, droga rozchodziła się jakby w kształt trójkąta, to był chyba 4-piętrowy blok.
Pani wpuściła mnie do kuchni i nie chciała pokazać reszty mieszkania.
Pokazała mi 2 koty, ale powiedziała że one nie są do adopcji, jednak ja się uparłam jak zobaczyłam że dla całego stada gotuje jeden korpus z kurczaka z ryżem. NO a jak wyjęłam portfel to jakoś poszło.
Kot był przeraźliwie chudy ale bardzo miły i kontaktowy.
Pani ogłaszała się wtedy w Wyborczej, był taki dział "Zwierzęta do adopcji", nie wiem czy jeszcze jest. Ale chyba zwabiała ludzi do siebie żeby wyciągać kasę... ja jej zostawiłam wszystko co miałam. Wtedy byłam jeszcze o te 9 lat doświadczeń młodsza i na niczym się nie znałam... chciałam stamtąd wyrwać tego kota i już.
Pani przyznała wtedy, że "zdarzają się" u niej kocięta, pytałam ją dlaczego nie sterylizuje ale mówiła, że jej "szkoda" czy coś w tym rodzaju.