Od dwóch nocy Mała usiłuje pospać z nami w łóżku. Edek stale ją przepłasza. Zazdrośnik. A kotka jest taka onieśmielona. Jak usnęła w stopach, to bałam się drgnąć, by jej nie zbudzić, choć było to straszliwie uciążliwe. Momentalnie zaczęły swędzieć mnie stopy. A tu ani się ruszyć, ani tym bardziej podrapkać

Maleńka spała, dopóki ten drań rudy nie wyczaił jej w łóżku. Momentalnie był na niej. Biedna koteńka. Czasami mam tego wredotę trzasnąć w tyłek. Zamiast tego uspakajaliśmy Edusia. "No tak biedny kocio, musi się łóżeczkiem dzielić, no biedny skrzywdzony przez życie koteczek. No podrapie pańcia za uszkiem. No mru mru koteczku. Śpij. A jeszcze raz pacniesz Tamkę, to będziesz spał w łazience. No mru mru... ". I tak przez okrągłe 15 minut. W końcu się kotu znudziło i poszedł do pokoju, gdzie wcześniej wycofała się Tamarka.
Koty chyba mają nastawiony jakiś wewnętrzny budzik. Punkt piąta wybija i zaczyna się szaleństwo. Tylko słychać ich rajd po meblach. GŁOŚNY. Po wszystkim, w drodze do łazienki napotykamy małą demolkę. Tym razem kwiatek poleciał na podłogę i pudełko z żarełkiem zostało zwalone (to była duża pucha, więc się nie dorwały). Jak to dobrze, że mamy stare meble, na których nam nie zależy. Nowe szybko stały by się ruiną i marnym wspomnieniem piękna... Nasza Tamka (wcześniej Klaudia) czasami "skrzeczy", gdy nie wiadomo jakim prawem ściągamy ją z szafki, na której przygotowuję obiad. Najchętniej zeżarła by wszystko jeszcze przed usmażeniem/upieczeniem/ugotowaniem. Śmiejemy się, że robi się z niej prawdziwa Heksa. Czarna Heksa. Rudy Edek. I my, ich niegodni podwładni...
