Dziś dzień zaczął się dla mnie koszmarem. Kaperek, który miał jechać w następny łikend do swojego nowego domu zmarł mi na rękach w drodze do lecznicy. Nie mamy pojęcia co mu się stało, sekcja niczego nie wyjaśniła. Wczoraj biegał, szalała, jadł z apetytem przyszedł na pieszczotki, kiedy kropliłam oczko Szarotce, a dziś rano znalazłam go w kuwetce leżącego na boku, śliniącego się i wychłodzone w stadium agonalnym. Nie mam pojęcia czy to jakiś paskudny wirus? Ale to w takim razie dlaczego osłabiona Szarotka czuje się dobrze. Już kombinowałam czy przypadkiem nie spadł do tej kuwety w nocy z takiej półki, na którą lubił się wspinać, ale nie miał żadnych śladów. Zero też biegunki, wymiotów, kichania, zaropiałych oczek czy innych objawów. Zgłupiałam całkowicie i zaczynam ze strachem się budzić i zasypiać, bać się wchodzić tam gdzie jakiś tymczas ma swój kącik.
(') Kaperku
