Coś we mnie pękło. Coś się przelało.
Śmierć ToTego stała się impulsem do wielkiej złości, wściekłości. Na ludzi.
Nie mam żalu do świata, do jakiegoś boga, do życia. Jestem wściekła na ludzi. Na ludzi, którzy zasłaniając się swoim `wielkim sercem` i tym, `co robią dla kotów` przyczyniają się do takich właśnie
punktów bólu, jak ta ostatnia śmierć. Ludzi, którzy prezentując wyuczoną bezradność wyręczają się innymi. Którym podanie pomocnej ręki pociąga za sobą cały stos `robót zleconych`.
Bo ToTen to też takie `zlecenie`. Riddick, Floren... A z tych żyjących - Selka, Ninka u malgosib... i pewnie jeszcze kilka, których nie wymienię. Koty, które ktoś gdzieś znalazł i `nie mógł, bo...`
U mnie, w Fundacji i w wielu podobnych miejscach...
Nie oddałabym tych kotów za nic w świecie - stały się MOJE i jako MOJE odeszły, żyją...
Nie rzygałabym tym, gdyby nie fakt, że `zleceniodawcy` mają pretensje, mają oczekiwania.
Dla zainteresowanych dwa wątki, dzięki którym mi się przelało.
viewtopic.php?f=1&t=94896&start=795viewtopic.php?f=1&t=97986&p=5054039#p5054039